Jak jest popyt, to zawsze pojawi się podaż – zdanie stare jak świat, ciągle prawdziwe. W przypadku nielegalnych źródeł produkcji papierosów powód jest prosty, szybko rosnące ceny papierosów. Kilkanaście złotych za paczkę dla osoby, która pali jedną czy nawet dwie dziennie, to już potężny wydatek. Jeśli zarobki są mniejsze, wówczas automatycznie szuka się miejsca, gdzie przynajmniej odpowiednik dotychczas kupowanego produktu dostanie się za mniejsze pieniądze.

Polska do systematycznych podwyżek obciążeń podatkowych nakładanych na producentów papierosów podchodzi bardzo pragmatycznie. Każda podwyżka oznacza przecież w domyśle wyższe wpływy do budżetu, choć oficjalnie mowa jest o tym, że wysokie ceny papierosów mają być też czynnikiem odstraszającym od tego zgubnego nałogu. Na pewno sporo w tym prawdy – gdy trzy lata temu podejmowałem kolejną już próbę rzucenia palenia, motyw finansowy miał w tym swój udział.

Jednak wielu psychologów powtarzało mi, że w każdym społeczeństwie jest grupa palaczy, którzy z nałogu nie będą chcieli zrezygnować nawet wtedy, gdy nie będzie ich na papierosy stać. Argumenty zdrowotne nie podziałają – przecież na każdym kroku można się dowiedzieć, że palenie szkodzi. A co dopiero papierosów produkowanych w oborze przez nie wiadomo kogo i – co gorsza – nie do końca wiadomo z czego.

Palaczy jest i tak coraz mniej, dla koncernów tytoniowych eldorado się w Europie skończyło. Teraz na celu mają inne kierunki, zwłaszcza Afrykę. W Polsce papierosy będą dalej drożały, bo ciągle są tańsze niż na zachodzie Europy.

Ja mam za sobą sukces i od trzech lat do palenia nie wróciłem. Oby drożejące papierosy uchroniły przed próbą ich zapalenia jak najwięcej młodych. Ich rzucenie to jedna z najtrudniejszych rzeczy, jakie mam za sobą.