Mosoń, Stańczuk: Ostatni dzwonek na decyzję

Modernizacja bloków węglowych nie stoi w sprzeczności ze stopniowym odchodzeniem od węgla. Ten proces jest nieuchronny. Tylko droga odchodzenia powinna zostać mądrze wybrana. Za pięć lat będzie za późno na dyskusje i zastanawianie się, jak uzupełnić brakującą moc na czas do zbudowania elektrowni jądrowej.

Publikacja: 27.12.2022 03:00

Mosoń, Stańczuk: Ostatni dzwonek na decyzję

Foto: Bloomberg

Po latach dyskusji, zapowiedzi i przygotowań rząd zdecydował się w końcu na wybór technologii jądrowej. To bardzo dobra wiadomość, gdyż bez stabilnego źródła energii, które w dającej się przewidzieć przyszłości może zastąpić węgiel, nie ma mowy o jakiejkolwiek transformacji energetycznej i zapewnieniu Polsce bezpieczeństwa energetycznego.

Transformacja energetyczna jest niezbędna dla rozwoju naszego modelu gospodarczego i polskich przedsiębiorstw, które ze „śladem węglowym” (energetyka jest nadal w blisko 80 proc. oparta na spalaniu węgla) nie mają co szukać w łańcuchach dostaw globalnych firm. W dodatku żaden polski bank, w tym te, które kontroluje państwo, nie będzie finansować nie tylko inwestycji, ale nawet bieżącej działalności firm, które wykazują się istotnym śladem węglowym i nie robią nic, by ten ślad zredukować.

Atomowy Rubikon

O projekcie jądrowym wiele dzisiaj jeszcze nie wiemy. W szczególności nie znamy najbardziej istotnych rzeczy związanych z planowanym modelem jego finansowania. Tymczasem to właśnie jest kluczową kwestią, gdyż 70 proc. kosztów projektu jądrowego stanowią koszty finansowe. Trochę dziwi fakt, że najpierw ogłoszono wybór technologii, a dopiero później mają się zacząć negocjacje struktury i modelu finansowania, czyli de facto sprawy najważniejsze. Ale ważne, że przekroczono wreszcie Rubikon i projekt powoli zaczyna się materializować.

Poza tym można odnieść wrażenie, że w sprawie konieczności zmiany polskiego miksu energetycznego panuje pewien konsensus polityczny między głównymi ugrupowaniami w naszym kraju. Problem jednak w tym, że realizacja polskich planów budowy energetyki jądrowej nie rozwiąże w perspektywie 15 lat żadnego z narastających problemów energetycznych.

Plan budowy „dużego” atomu wykracza daleko poza rok 2035, a łączna stabilna moc dla systemu energetycznego w wariancie bardzo optymistycznym wyniesie 6 GW do roku 2040. Z kolei plany inwestycyjne koncernów i operatorów energetycznych w małe modułowe reaktory jądrowe (SMR) wskazują na to, że ich łączna moc mogłaby wynieść blisko 4 GW, ale tu też mówimy o latach 30.

Budowa nowych źródeł gazowych realizowana jest wolno i w optymistycznym wariancie suma nowych mocy wyniesie ok. 5 GW, co pozwoli na pokrycie jedynie ok. 17 proc. zapotrzebowania na moc. Spośród tych inwestycji do 2026 r. mogą powstać tylko cztery, o łącznej mocy 2,8 GW. To zdecydowanie za mało, aby zapewnić bezpieczeństwo naszego systemu energetycznego, tym bardziej że zmiana uwarunkowań geopolitycznych wywołanych wojną w Ukrainie obnażyła słabość paradygmatu budowania transformacji energetycznej w oparciu o gaz ziemny.

Wojna wszystko zmienia

Na długo przed wybuchem wojny było oczywiste, że inwestycje w projekty bloków parowo-gazowych są nierentowne. Po wybuchu wojny wiemy już, że okres przejściowy w energetyce nie będzie opierał się – jak pierwotnie zakładano – na blokach gazowych. Jest to bowiem scenariusz gospodarczo nieopłacalny i politycznie nieakceptowalny.

Nawet zbudowany niedawno gazociąg Baltic Pipe ma problemy z zakontraktowaniem odpowiedniej ilości gazu ze złóż norweskich na Morzu Północnym i jakoś nie widać perspektyw, by ta sytuacja uległa zmianie w dającej się przewidzieć przyszłości. Potrzebne są zatem systemowe decyzje, które będą nastawione na bezpieczeństwo i niezależność energetyczną.

W tym kontekście najważniejszym elementem transformacji energetycznej jest drastyczne zwiększenie generacji z OZE. Już dzisiaj Niemcy pozyskują z OZE więcej energii, niż wynosi łączna moc zainstalowana wszystkich źródeł energii elektrycznej (energetyki konwencjonalnej i OZE) w Polsce (58,4 GW w lipcu 2022 r.) czy moc dyspozycyjna naszej energetyki (ponad 29 GW).

Rząd niemiecki zatwierdził właśnie olbrzymi pakiet wsparcia dla OZE, który ma jeszcze zwiększyć trzykrotnie potencjał źródeł odnawialnych u naszego zachodniego sąsiada.

Dlatego też w naszej debacie publicznej nie możemy zapominać, że również w polskich warunkach, chcąc rozwijać OZE, nie da się tego rozwoju osiągnąć bez źródeł konwencjonalnych. Energetyka atomowa nie ma sensu bez OZE i odwrotnie. Z kolei raport Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW) poświęca sporo miejsca interakcji konwencjonalnych źródeł węglowych i OZE. Raport ten wskazuje, że wraz z rosnącą produkcją energii z farm wiatrowych elektrownie węglowe są odpowiedzialne za równoważenie zmiennego wytwarzania ze źródeł OZE.

To oznacza, że elektrownie węglowe bardzo często muszą pracować przy obciążeniu bliskim minimów technicznych. Te bloki muszą się zatem wykazywać zdolnością częstego odstawiania i uruchamiania, ale obecnie nie są technicznie przystosowane do pracy w takim trybie. Należy się spodziewać, że „dwusetki” – w ograniczonym zakresie – będą musiały pracować w systemie. Tym bardziej że pokrycie mocy maksymalnej w Krajowym Systemie Elektroenergetycznym (KSE) powinno się odbywać ze źródeł gwarantujących dostawę mocy (czyli stabilnych), dla których Polskie Sieci Elektroenergetyczne (PSE) mogą wydać polecenie pracy z daną mocą.

Wypełnić lukę

Źródła OZE z definicji nie mogą zagwarantować dostaw mocy. Zatem – czy tego chcemy czy nie – bloki 200+ MW powinny pracować w systemie do czasu wdrożenia projektów energetyki jądrowej, a pewnie i dłużej.

Brak tych bloków wygeneruje lukę w bilansie energetycznym Polski na poziomie 7 GW w 2025 r. (do tego roku objęte są one bowiem derogacją Komisji Europejskiej, a potem powinny być wyłączone z sieci) oraz 11,2 GW już w 2028 r. Powstaje pytanie, co można zrobić, aby wydłużenie okresu eksploatacji bloków było bezpieczne oraz akceptowalne dla KE, czyli wydłużona była ich derogacja po 2025 r., a także miało ograniczony negatywny wpływ na środowisko.

Potrzebne przede wszystkim są inwestycje modernizacyjne, przy czym nie chodzi tu o remonty, ale o inwestycje, które zwiększą elastyczność i możliwości regulacyjne bloków węglowych, przez co dostosują je do pracy z OZE.

Szybka modernizacja

Dobra informacja jest taka, że możliwa jest ich modernizacja z wykorzystaniem polskich technologii wdrożonych już w ramach programu Narodowego Centrum Badań i Rozwoju (NCBR) „Bloki 200+”. Technologia ta umożliwia dostosowanie takich bloków do pracy jako źródła rezerwowo-szczytowe. Nakłady inwestycyjne są kilkunastokrotnie mniejsze w porównaniu z budową bloków parowo-gazowych, a sam proces inwestycyjny trwa kilka miesięcy, a nie wiele lat, jak przy budowie nowych bloków.

Zmodernizowany blok powinien się charakteryzować obniżonym minimum technicznym poniżej 40 proc. mocy nominalnej, skróconymi czasami rozruchów, możliwością pracy z większą niż obecnie zmiennością obciążenia czy zdolnością do szybszego zwiększania obciążenia, nie mniej niż 4 proc. mocy nominalnej na minutę. Dodatkową wartość stanowią rozwiązania wpływające na wzrost sprawności bloku pracującego z obciążeniami cząstkowymi bez znaczących ingerencji w układ przepływowy turbiny.

Czas odstawienia bloku konieczny do przeprowadzenia modernizacji jest stosunkowo krótki (montaż i optymalizacja bloku trwa pięć, sześć miesięcy) i może być to prowadzone równolegle z remontem bloku. Aby tego typu inwestycje mogły być realizowane, potrzebne są osobne regulacje, które określą sposób funkcjonowania jednostek konwencjonalnych w nowym reżimie pracy – po roku 2025. Jesteśmy przekonani, że po przedstawieniu docelowego zastąpienia węgla atomem w polskiej energetyce ten program powinien być notyfikowany przez KE!

Bloki, które mają potencjał do modernizacji, zapewniają 31 proc. stabilnej mocy Krajowy System Elektroenergetyczny (KSE) i bez wątpienia powinny pozostać w gotowości operacyjnej co najmniej do 2035 r. Trzeba otwarcie powiedzieć, że bez inwestycji sterowane źródła wytwarzania w KSE nie będą w stanie obsłużyć prognozowanego zapotrzebowania na moc. Jeżeli nie zrealizujemy programu modernizacji bloków węglowych, już w 2028 r. w systemie nie będzie funkcjonował żaden blok 200+. A to oznacza, że dostępne 11,2 GW mocy elektrycznej będzie musiało zostać zastąpione z innych źródeł. Jakich? W tym problem, że nie bardzo wiadomo jakich. Ale za pięć lat będzie za późno na dyskusje i zastanawianie się, jak uzupełnić brakującą moc. Dziś jest na to najwyższy czas.

Dlatego modernizację bloków 200+ MWe należały zdecydowanie potraktować jako jeden z kierunków transformacji energetycznej i podstawowy element bezpieczeństwa energetycznego Polski na najbliższe lata. Do czasu wdrożenia energetyki jądrowej trudno znaleźć jakąkolwiek sensowną alternatywę.

Nieuchronne pożegnanie z węglem

Co ważne, modernizacja bloków węglowych wcale nie stoi w sprzeczności ze stopniowym odchodzeniem od węgla. Ten proces jest nieuchronny i ostateczny. Tylko droga odchodzenia powinna zostać mądrze wybrana i naszym zdaniem powinna prowadzić przez modernizację jednostek konwencjonalnych. To scenariusz ekonomicznie uzasadniony i bezpieczny. A niebezpiecznie zrobi się wtedy, jeśli tych modernizacji nie przeprowadzimy na czas. Bo bez nich czekają nas systemowe wyłączenia prądu, a słowo „blackout” stanie się równie popularne jak teraz inflacja.

Justyna Mosoń jest prezesem Rafako Innovation, a Maciej Stańczuk przewodniczącym komisji ds. transformacji energetycznej Business Centre Club i wiceprezesem Rafako.

Po latach dyskusji, zapowiedzi i przygotowań rząd zdecydował się w końcu na wybór technologii jądrowej. To bardzo dobra wiadomość, gdyż bez stabilnego źródła energii, które w dającej się przewidzieć przyszłości może zastąpić węgiel, nie ma mowy o jakiejkolwiek transformacji energetycznej i zapewnieniu Polsce bezpieczeństwa energetycznego.

Transformacja energetyczna jest niezbędna dla rozwoju naszego modelu gospodarczego i polskich przedsiębiorstw, które ze „śladem węglowym” (energetyka jest nadal w blisko 80 proc. oparta na spalaniu węgla) nie mają co szukać w łańcuchach dostaw globalnych firm. W dodatku żaden polski bank, w tym te, które kontroluje państwo, nie będzie finansować nie tylko inwestycji, ale nawet bieżącej działalności firm, które wykazują się istotnym śladem węglowym i nie robią nic, by ten ślad zredukować.

Pozostało 90% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
20 lat Polski Wschodniej w Unii Europejskiej