Z analizy badań prezentowanych na łamach „Springer Nature BMC” wynika, że niepłodność kobiet nie jest związana ze spożywaniem alkoholu. Oczywiście pomijane są tutaj skrajne przypadki alkoholizmu i powodowanych przezeń chorób, ale te dotykają w większym stopniu polskich mężczyzn niż kobiety. Dane Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych za rok 2020 pokazują, że mężczyźni pili 2,8-krotnie częściej i prawie 3,6 razy więcej niż kobiety.
Choć dane nie potwierdzają tezy Kaczyńskiego, to nie oznacza, że problem należy bagatelizować. Istotny jest jednak nie w chwili poczęcia, tylko podczas ciąży. Wtedy alkohol rzeczywiście ma szkodliwy wpływ na płód, ale akurat o tym prezes PiS nie wspominał.
Właściwie na tę kuriozalną wypowiedź, całkowicie sprzeczną z danymi naukowymi i statystycznymi, należałoby spuścić zasłonę milczenia. Stanowi ona jednak demonstrację stosunku do kobiet. Prezes zapewne mówił to, co naprawdę myśli. Skoro problemu dzietności nie upatruje w czynnikach zewnętrznych, tylko właśnie w postawie samych kobiet, to może cierpi na mizoginię, czyli uprzedzenie wobec kobiet.
Gorzej wygląda to z perspektywy samej partii, która na sztandarach przez lata miała politykę rodzinną. Dziś widać, że zawaliła się cała narracja 500+. Rodzi się mniej, a nie więcej dzieci. Co gorsza, Polska stała się liderem spadku urodzeń w Europie. Na dodatek wysoka inflacja zjadła już jedną trzecią – ok. 180 zł – siły nabywczej tego programu. A rząd zapowiada, że nie podniesie ani jego wysokości, ani innych świadczeń rodzinnych.
Uzasadnienie ustawy o pomocy państwa w wychowaniu dzieci z 2016 r. precyzowało, że celem nowego świadczenia jest „pomoc dla rodzin wychowujących dzieci oraz przeciwdziałanie spadkowi demograficznemu w Polsce”. Tyle że krzywa urodzeń po chwilowym wzroście w 2017 r. szybko zaczęła spadać. Dziś współczynnik dzietności zbliża się do 1,32 [średnia liczba dzieci przypadająca na kobietę w wieku rozrodczym – red.] i jest aż o 38 proc. niższy niż 2,15 niezbędne, aby podtrzymać prostą zastępowalność pokoleń.