Najpierw zaczął pouczać polski rząd w sprawach demokracji, choć – jak wiadomo – amerykańska konstytucja jest tylko o włos starsza od naszej Konstytucji 3 maja, co z bezlitosną precyzją wytknął mu jeden z naszych ministrów (tylko przez grzeczność nie dodając, że gdyby nie pomoc Tadeusza Kościuszki, USA najpewniej nadal byłyby brytyjską kolonią i może w ogóle żadnej konstytucji by nie miały).
Teraz z kolei udał się do swojej dawnej kolonialnej metropolii, czyli właśnie Wielkiej Brytanii. I zaczął z kolei ją pouczać, że jeśli wystąpi z Unii Europejskiej, wyrządzi sama sobie wielką krzywdę i może spaść z listy uprzywilejowanych partnerów gospodarczych i politycznych Waszyngtonu. Brytyjczycy od wielu dziesiątek lat żyli w świętym przekonaniu, że niezależnie od sytuacji zawsze mają zagwarantowane „specjalne stosunki" z kuzynami zza Atlantyku (określenie stworzone przez mistrza politycznych bon motów Winstona Churchilla).