No comments – powiedział Marek Belka, gdy mój redakcyjny kolega Grzegorz Siemionczyk spytał go, czy wobec wysokiej inflacji należałoby znieść 19-proc. podatek od dochodów kapitałowych. Dzisiaj, przy nierekompensujących nawet inflacji odsetkach z lokat i obligacji państwowych, podatek ten ogranicza i tak niską atrakcyjność oszczędzania.
Profesorowi niezręcznie jest wypowiadać się o tym podatku, bo po pierwsze, sam go wprowadził 20 lat temu jako minister finansów. A po drugie, jako ekonomista i były prezes NBP zdaje sobie sprawę, że obniżanie podatków w warunkach szalejącej inflacji ma zwykle efekt proinflacyjny. Po trzecie, co do zasady społecznie sprawiedliwe jest równe traktowanie przez fiskusa różnych źródeł dochodu. I trudno znaleźć uzasadnienie, że dochody z pracy są opodatkowane, a z kapitału nie. Owszem, do niedawna można było znaleźć uzasadnienie dla skasowania podatku Belki, bo oszczędności, bez których nie da się finansować inwestycji, systemowo w Polsce brakowało, a rąk do pracy mieliśmy w nadmiarze, czego efektem było bezrobocie.
Czytaj więcej
Zawieszenie lub zniesienie tzw. podatku Belki może pomóc w walce z inflacją. Skutki zastosowania tego leku mogą jednak nie uzasadniać jego kosztu.
Teraz jednak wobec zapaści demograficznej i przywrócenia przez PiS wieku emerytalnego 60/65 lat zasoby pracy gwałtownie się kurczą. Należałoby więc raczej preferować podatkowo dochody z pracy (co czynią wprowadzone po krytyce poprawki do Polskiego Ładu). Oszczędności zaś w bankach mamy w nadmiarze, przynajmniej na razie. Banki nie muszą się bić o nie, czego efektem jest niskie oprocentowanie.
I tu dochodzimy do clou problemu. Co do zasady dochody nie powinny być podwójnie opodatkowane, a oszczędności Polaków są: najpierw podatkiem inflacyjnym, a potem podatkiem Belki. Owszem, podatek inflacyjny jest daniną nieformalną, ale zawdzięczamy ją głównie działaniom państwa: rozrzutności rządu i niefrasobliwości władz monetarnych, które aż do jesieni 2021 r. nie robiły nic dla walki z inflacją.