W tym roku zapowiada się, że będziemy liderem w UE nie tylko pod względem inflacji, ale także w związku z największą dynamiką przyrostu kosztów obsługi długu publicznego. KE prognozuje, że również w przyszłym roku będziemy mieć najwyższą inflację – jako jedyne państwo w UE powyżej 9 proc.! Dlatego warto przyjrzeć się, jak rząd walczy z inflacją.
Metody jej ograniczania nie są wiedzą tajemną. Wprost przeciwnie: są powszechnie znane. Sprowadzają się do kilku prostych działań, wymagających jednak politycznej odwagi. Ostatnio na łamach „Rzeczpospolitej” pisał o tym prof. Witold Orłowski. W skrócie: trzeba wprowadzić cięcia w wydatkach publicznych, zachęcać ludzi do oszczędzania i podnieść cenę kredytu. Dlaczego więc rząd pozoruje walkę z inflacją, nie robiąc tego, co wynika z prostych reguł ekonomii? Nie tylko nie studzi popytu, ale wręcz ogranicza skuteczność działań spóźnionego, ale jednak konsekwentnego cyklu – już dziesiątego – podwyżek stóp procentowych?
To proste, idą wybory. Mimo że tkwimy po uszy z nawisem pieniądza, ograniczoną skutecznością polityki pieniężnej, rosnącymi oczekiwaniami upokarzanej niskimi pensjami budżetówki, rząd koncentruje się na oferowaniu kiełbasy wyborczej. Tym bardziej, im mocniej elektorat odczuwa spadającą siłę nabywczą dochodów. To typowa ucieczka do przodu. Rząd nie proponuje pakietu oszczędnościowego. Próbuje zrzucić z siebie winę i to pomimo tego, że nawet sam prezes Kaczyński przyznał, iż część inflacji jest spowodowana nadmiarem popytu. Tyle tylko, że sam lider PiS od razu dodał, że dzięki tym wydatkom w czasie pandemii uratowano wiele miejsc pracy.
Skoro rząd sam mówi o dylemacie, którego istnienia nie potwierdzają badania empiryczne – inflacja czy bezrobocie – to wiadomo, co wybierze. Dalej będzie pozorować walkę z inflacją i nakręcać wydatki. Nie po to przecież stworzono wehikuł bezkarności wydatkowania poza budżetem oraz rozmontowano regułę wydatkową, aby zabrakło pieniędzy.
Poza tym prezes Kaczyński uspokaja, że wynagrodzenia, skoro rosną szybciej niż inflacja, to realnie nie spadną. Tyle tylko, że to nie jest prawda. Według uśrednionych prognoz 35 ekonomistów, biorących udział w ankiecie EKF, siła nabywcza Polaków faktycznie spadnie. Inflacja średniorocznie ma wzrosnąć o 12,3 proc., a wynagrodzenia o tylko 9,6 proc. A więc w tym roku wyraźnie zbiedniejemy.