Na razie ropa – również ta rosyjska – wciąż płynie. Nie miejmy złudzeń, kremlowskie spółki naftowe puszczają ją również na europejskie rynki. Jak twierdzi branżowy serwis TankerTrackers.com, zajmujący się tropieniem krążących po globie tankowców, każdego dnia z Rosji wypływa 1,6 mln baryłek ropy z adnotacją „destynacja nieznana”. Oznacza to jedno: ten surowiec trafia w olbrzymiej większości na Zachód. A rządy i spółki naftowe mogą deklarować, że odetną Kremlowi to źródło finansowania, ale na przykładzie powyższego procederu widać, że oficjalne embargo będzie można dyskretnie obchodzić.
A być może nawet trzeba będzie obchodzić – przy założeniu, że przywódcy państw i szefowie spółek naftowych z dnia na dzień wdrożą embargo. Bowiem udział rosyjskiej ropy na europejskim rynku jeszcze w 2019 r., według Eurostatu, dobijał 27 proc.
Oczywiście nie ma mowy, aby jeden kraj był w stanie zrekompensować taki ubytek. Dotyczy to również światowych potentatów z Arabią Saudyjską na czele. Należałoby zatem zacząć tworzyć koalicję chętnych, a to z kolei oznaczałoby potrzebę rozwiązania licznych konfliktów o skali niewiele mniejszej niż wojna w Ukrainie.
Spójrzmy na wspomnianą Arabię. Rijad znalazł się w izolacji dyplomatycznej, kiedy kilka lat temu siepacze nasłani przez następcę tronu zamordowali dziennikarza. Waszyngton praktycznie nie rozmawia z Saudami, ale i następca tronu nie pali się do przeprosin.
Kolejni potentaci rynku naftowego – Wenezuela i Iran – to kraje objęte przez USA sankcjami. Pierwszy z powodu fałszowania wyborów i prześladowania opozycji. Drugi z powodu programu nuklearnego, rzekomo mającego prowadzić do budowy broni atomowej. Zachód już zaczął sondować możliwości zawarcia z Caracas i Teheranem jakiegoś porozumienia, ale wygląda na to, że Wenezuelczycy są średnio zainteresowani, a negocjacje z Irańczykami zablokowała Rosja.