Wartość giełdowych spółek kontrolowanych przez Skarb Państwa spadła o jedną trzecią, czyli o 94 mld zł. To z grubsza koszt 2 tys. km autostrad i dróg ekspresowych (połowa planowanych wydatków na nie w tej perspektywie unijnej!) albo, jak kto woli, 50 stadionów narodowych.
Powie ktoś, że wyceny spadają, bo cała giełda słabnie i także spółki prywatne ucierpiały. To prawda, ale jak dowodzą wyliczenia „Rzeczpospolitej", wyceny spółek Skarbu Państwa topnieją znacznie szybciej niż prywatnych.
Trudno się temu dziwić. Nikt tu nie zna dnia ani godziny. Rząd może zmusić je do pomocy bankrutującym kopalniom węgla albo nałożyć dodatkową daninę. Bardzo kreatywny w tej mierze okazał się minister energii Krzysztof Tchórzewski, który skłonił podległe mu PGE do podniesienia wartości nominalnej akcji, od czego firma musi zapłacić podatek. To tylko „pilotaż" i z innych firm do wygłodniałego budżetu może trafić nawet 10 mld zł. Czy ktoś poważny będzie inwestował w tak traktowane spółki? Zostawmy to pytanie bez odpowiedzi.
Tym bardziej że szkodzi im polityka kadrowa. Obsadza się zarządy często przypadkowymi ludźmi, których symbolem stał się ostatnio Bartłomiej Misiewicz. Rząd PiS zorientował się już chyba, że w ten sposób daleko nie zajedzie, i robi audyt w spółkach. Wymieni się trochę prezesów – pytanie, czy na lepszych.
Szkodząc wycenie państwowych spółek, rząd uderza też w całą giełdę, na której są one notowane. Szkody są ogromne, bo to w końcu krwiobieg gospodarki. Przynajmniej giełda powinna nim być. W efekcie na Zachodzie giełdy są u szczytu hossy, a nasza cienko przędzie.