Urządzeń tych przybywa w oszałamiającym tempie, a wraz z nimi w sieci pojawiają się kolejne zettabajty mniej lub bardziej wrażliwych danych. Niektóre nie mają znaczenia, a inną są dla marketingowców i sprzedawców żyłą złota.
Tzw. internet rzeczy nie rozrasta się przez przypadek. Za wprowadzaniem inteligentnych termostatów, lodówek, beaconów czy całych systemów zarządzających domem przemawiają czynniki konsumenckie. Dzięki nim niektóre rzeczy można wykonać łatwiej, prościej, szybciej albo choćby zdalnie. Wiele z tych funkcjonalności było dotychczas niedostępnych, dopiero technologiczna rewolucja, związana bezpośrednio z rozwojem globalnej sieci, sprawiła, że stały się osiągalne dla zwykłego śmiertelnika.
Wygoda ma jednak swoją cenę. Aby ją zapewnić konsumentom, czujniki zbierają dane zarówno o temperaturze, jak i o zachowaniach użytkowników. To, kiedy uruchamiamy zdalnie piekarnik, by przyjść do domu i spożyć ciepły posiłek, wraz z informacjami o zawartości lodówki czy godziną, gdy zapalamy i gasimy światła, pozwala ustalić, ile czasu spędzamy w pracy, a ile w domu, co jemy i kiedy. To, co nagrywamy zdalnie na nagrywarce, daje informację o naszych preferencjach dotyczących rozrywki.
Wszystkie te dane powiązane z profilem użytkownika, opartym choćby na informacjach powiązanych z kartą płatniczą, tworzą obraz naszych upodobań oraz przyzwyczajeń i jednocześnie dają informację, co, jak i kiedy najlepiej nam sprzedać. W imię wygody stajemy się więc cyfrowym bytem, o określonych preferencjach. Pozwala to stworzyć cały profil demograficzny nas i naszych rodzin. A we współczesnym świecie to właśnie informacja daje przewagę konkurencyjną. Dane te mogą służyć celom handlowym, ale wcale nie muszą.
I tu pojawia się kolejny problem. Im więcej śladów w sieci po sobie zostawiamy, tym łatwiej ktoś może przejąć wrażliwe dane na nasz temat. Cyberbezpieczeństwo nabiera więc coraz większego znaczenia.