Końcówka roku 2016 obfitowała nie tylko w niezwykłe wydarzenia polityczne, takie jak okupacja polskiego parlamentu przez zasiadających w nim posłów, co być może jest pierwszym takim przypadkiem w historii. Za nie mniej istotne należy uznać ogłoszenie przez Jarosława Kaczyńskiego nowej strategii gospodarczej PiS, która w istocie rzeczy czyni nieaktualnymi założenia tzw. planu Morawieckiego. Zarys tych koncepcji czytelnik znajdzie w wywiadzie udzielonym przez Jarosława Kaczyńskiego w dniu 22 grudnia agencji Reuters. Szkoda, że prezes PiS nie nadał swojej koncepcji nośnego hasła, które ułatwiałoby jej istnienie w przestrzeni publicznej i społeczny odbiór. Wzorem mógłby tu być wicepremier Henryk Goryszewski, który ponad dwie dekady wcześniej lapidarnie wyraził istotę swej koncepcji polityki ekonomicznej państwa: „Nieważne ,czy Polska będzie biedna czy bogata, ważne, aby była katolicka". Niestety, znany z wrodzonej zdolności do nadawania właściwych słów rzeczom czy ideom, tym razem prezes Kaczyński tego nie uczynił. Sama koncepcja pełna jest niejasności i niedomówień, w związku z czym zrozumienie jej istoty nie jest proste. Wydaje się jednak, że hasło „spowolnienie wzrostu gospodarczego drogą do dobrobytu" dobrze tę istotę oddaje.
Elity rozgrabiły majątek Polaków?
Można postawić pytanie, co skłania prezesa Kaczyńskiego do tak nowatorskiego ujęcia istoty polityki ekonomicznej państwa. Zapewne punktem wyjścia tej koncepcji jest krytyczna ocena skutków systemu ekonomicznego, jaki został stworzony w Polsce po 1989 roku. Co ciekawe, prezes nie nawiązuje do eksponowanego w kampanii wyborczej hasła „Polska w ruinie", które sugerowało ekonomiczny i społeczny regres Polski w trakcie minionego ćwierćwiecza. Tym razem wątek ten się nie pojawia, a na czoło wysuwa się kwestia rozgrabienia dorobku Polaków wypracowanego od początku transformacji systemowej, a nawet więcej – dorobku wielu pokoleń rodaków sprzed 1989 roku. Jarosław Kaczyński nie mówi o tym, że ukształtowany po 1989 roku mechanizm gospodarowania był nieefektywny w sensie ekonomicznym, wskazuje natomiast na negatywne skutki związane z procesem podziału społecznego bogactwa. Kaczyński mówi wprost: uprzednia polityka gospodarcza kosztowała nas dziesiątki mld złotych, grabionych corocznie i dzielonych przez dotychczasowe elity, a wyeliminowanie tej grabieży warte jest ceny w postaci obniżonego tempa wzrostu PKB.
W tym miejscu pojawiają się jednak pewne wątpliwości. Przede wszystkim nie wiemy, czy to obniżenie tempa wzrostu gospodarczego związane z wdrażaniem nowych mechanizmów funkcjonowania gospodarki będzie przejściowe czy też będzie to trwała cecha nowego systemu gospodarowania. I dalej: czy tempo wzrostu PKB będzie niższe od tego, które z duża dozą prawdopodobieństwa odnotujemy w roku 2016, czy też spadek tempa wzrostu PKB w 2016 roku kształtuje się już pod wpływem nowych rozwiązań. Odpowiedź na te pytania ma zasadnicze znaczenie dla oceny racjonalności koncepcji prezesa Kaczyńskiego. W skrajnie niekorzystnym wariancie, tzn. trwałego obniżenia tempa wzrostu PKB względem szacowanego wykonania w 2016 roku stawiałoby polską gospodarkę w niezwykle trudnej sytuacji. Trzeba bowiem z naciskiem podkreślić, że pod względem poziomu rozwoju gospodarczego Polska istotnie odbiega od średniego poziomu Unii Europejskiej, a od poziomu najwyżej rozwiniętych krajów UE w szczególności.
Polska musi dalej doganiać Zachód
Poziom PKB na mieszkańca Polski stanowi dziś (stan na koniec 2015 roku) około 68 proc. średniego poziomu UE. Warto jednak przypomnieć, że w roku 2004, a więc w roku przystąpienia Polski do UE, poziom PKB na mieszkańca Polski stanowił 49 proc. średniego unijnego poziomu. W trakcie 11 lat od przystąpienia do UE zmniejszyliśmy zatem dystans od średniej unijnej o 19 punktów procentowych, czyli o około 1,7 punktu procentowego rocznie. Było to możliwe, gdyż tempo wzrostu gospodarczego Polski (średnio 3,9 proc. rocznie w latach 2004–2015) istotnie odbiegało średniej unijnej (1 proc. średniorocznie). Dzisiaj sytuacja w tym względzie nie jest już jednak tak korzystna dla Polski. W roku 2016 tempo wzrostu gospodarczego Polski spadło poniżej 3 proc., podczas gdy średnie roczne tempo wzrostu PKB w UE wzrosło do około 1,9 proc. Gdyby zatem tempo wzrostu PKB Polski spadło w wyniku reform rządu PiS o 1 punkt procentowy względem prawdopodobnego tempa wzrostu w 2016 roku, a pozytywne tendencje w zakresie wzrostu PKB w UE utrzymały się, to Polska nie tylko przestałaby odrabiać dystans dzielący nas od średniej unijnej, ale zaczęłaby ten dystans ponownie tracić. Czy perspektywa kraju biednego, ale sprawiedliwego byłaby na tyle kusząca, aby przekonać część Polaków pracujących za granicą do powrotu, czy chociażby zmniejszyć strumień emigracji? Śmiem wątpić. Entuzjazm wicepremiera Morawieckiego odnośnie do spadku zainteresowania emigracją jest chyba przedwczesny.
Mam oczywiście świadomość, że powyższa analiza i wynikające z niej wnioski „trafiają w próżnię" w tym znaczeniu, że odwołują się do innych koncepcji ekonomicznych i wartości niż te, na których opiera swoje rozumowanie Jarosław Kaczyński. Bez względu jednak na wyznawane wartości czy podzielane koncepcje ekonomiczne i społeczne trudno byłoby odrzucić pogląd mówiący o tym, że w swej masie ludzie dążą raczej do poprawy swojego statusu materialnego. Bliski jest mi pogląd, który zakłada, że bardziej sprawiedliwy podział jest istotnym czynnikiem, który może przyczyniać się do wzrostu ogólnego poziomu dobrobytu społecznego przy takim samym wolumenie dostępnych dóbr i usług. Zdecydowanie jestem jednak przeciwny poglądowi, w myśl którego można zwiększać ogólny poziom dobrobytu społecznego koncentrując się wyłącznie na redystrybucji nagromadzonego bogactwa oraz bieżącego dochodu, chociaż zwiększony zakres redystrybucji zarówno pierwszego, jak i drugiego mógłby być w polskich warunkach pożądany.