Wiele wskazuje na to, że pandemia skłoniła do powrotu z emigracji setki tysięcy obywateli państw Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polaków. To może złagodzić problem niedoboru wykwalifikowanych pracowników, który w całym regionie uchodził dotąd za jedną z największych barier rozwojowych. Drugą szansą zrodzoną przez ten kryzys jest Europejski Fundusz Odbudowy. Dzięki niemu w najbliższych latach docierający do nas strumień unijnych funduszy wzbierze, podczas gdy przed pandemią było już przesądzone, że będzie stopniowo wysychał.
Co ważniejsze, te nowe fundusze mają wąsko określone przeznaczenie. W największym stopniu finansować mają tzw. zieloną transformację, a Polska w tym obszarze ma ogromne zaległości. To zaś daje nadzieję, że Europejski Fundusz Odbudowy będzie miał u nas większe przełożenie na tempo wzrostu gospodarczego niż w innych krajach. Nie będzie finansował inwestycji, na które i tak rząd znalazłby pieniądze, tylko pozwoli uruchomić nowe inwestycje.
To nie oznacza, że już w tym czy przyszłym roku Polskę czeka radykalnie szybszy wzrost gospodarczy, niż przewidują obecnie ekonomiści. Choć krajowego planu odbudowy – czyli szczegółowego planu wykorzystania nowych funduszy – wciąż nie ma i nie wiadomo, kiedy będzie, ekonomiści w jakiejś formie uwzględnili go w swoich prognozach. Co więcej, wielu z nich założyło, że w pewnej mierze finansowane z tego programu inwestycje rozpoczną się już w II połowie tego roku. Jeśli jego uruchomienie będzie się opóźniało, ten rok może przynieść słabsze odbicie PKB niż o 4,2 proc., jak przeciętnie prognozują ekonomiści, a przyszły nieco silniejsze niż o 4,5 proc.
Ważniejsze jest jednak to, co czeka nas w dalszej perspektywie. Przed pandemią niektóre ośrodki prognostyczne, m.in. OECD, zakładały, że już w najbliższych latach potencjalne tempo wzrostu polskiej gospodarki – czyli swego rodzaju limit prędkości, którego przekraczanie może być niebezpieczne – zmaleje do ok. 2 proc. Dziś ten scenariusz jest mało prawdopodobny.