Nie mamy szczęścia do węgla. Gdy w pandemicznym 2020 r. spadło zapotrzebowanie na energię elektryczną, zwały przy kopalniach się zapełniły. Tony nikomu niepotrzebnego surowca zaczęto zwozić do magazynu w Ostrowie Wielkopolskim. Elektrownie nie chciały odbierać zamówionego węgla, bo nie miały z nim co zrobić.
Czytaj więcej
Mimo że na początku roku mieliśmy nadpodaż surowca, to zimą możemy być zmuszeni do gwałtownego zwiększenia importu węgla. A surowiec tylko w tym roku zdrożał o 200 proc.
W tym roku, gdy z jednej strony nie było korzystnych warunków dla energetyki wiatrowej w Europie, a z drugiej w wyniku manipulacji Gazpromu poszybowały w górę ceny gazu, nastąpił powrót do węgla. Polska, która od lat jest importerem energii, jesienią nagle stała się eksporterem prądu do Niemiec. Zapotrzebowanie na surowce energetyczne skoczyło, co należy tłumaczyć również ożywieniem gospodarczym po pandemii. W sytuacji, gdy ceny gazu w tym roku wzrosły w Europie aż o 400 proc., a ceny węgla raptem o 200 proc., zwiększyło się zapotrzebowanie na czarne złoto. Tyle że polskie firmy nie skorzystają na tym boomie, bo od lat mamy deficyt surowca i węgiel sprowadzamy, głównie z Rosji.
Mamy nieefektywne górnictwo węgla kamiennego, coraz trudniej dostępne złoża, wysokie koszty wydobycia, a do tego słabej jakości surowiec.
Od nowego roku zniknie produkt o nazwie ekogroszek, bo zmieniają się normy jakości paliw i to, co teraz oferowane jest w workach z etykietą wprowadzającą w błąd – bo węgiel nie był i nie będzie nigdy eko – nie będzie mogło być sprzedawane. Co więcej, od stycznia na kotły węglowe nie będzie już można otrzymać wsparcia w ramach programu „Czyste powietrze".