Samorządy już od ubiegłego roku mocno sypią zamówieniami na ekologiczne autobusy. Co istotne, nie tylko w największych aglomeracjach chcą jeździć z prądem: w niespełna stutysięcznym Jaworznie takie pojazdy już za dwa lata mają stanowić aż 80 proc. miejskiego taboru. Analitycy oceniają, że w tym czasie ok. 7 proc. wszystkich autobusów miejskich w Polsce powinno jeździć wyłącznie na bateriach. Konsekwencje będą szersze: za wymianą pojazdów pójdą inwestycje w nowe zajezdnie oraz infrastrukturę ładowania na końcowych przystankach. Przykładowo w Zielonej Górze, w ramach elektryfikacji taboru powstanie nowe centrum przesiadkowe, zostanie także przebudowany układ ulic w pobliżu dworca kolejowego.
Na razie ten elektromobilny boom to przykład skutecznego wykorzystania przez samorządy finansowych priorytetów UE, która w tej perspektywie budżetowej nie skąpi na dofinansowanie ekologicznego transportu. Plany miliardowych inwestycji państwa w ten sektor gospodarki będą go jeszcze mocniej rozkręcać. To ważne, bo druga noga rządowego programu elektromobilności – gwałtowny rozwój rynku elektrycznych samochodów osobowych i produkcja własnego auta na prąd – są przez branżę motoryzacyjną traktowane jako kompletnie oderwane od realiów. Nawet jeśli pojawienie się miliona aut na prąd miałoby nastąpić dopiero w 2025 r.
Ale także autobusy elektryczne mogą dla niektórych miast okazać się inwestycyjnym niewypałem. Centrum Unijnych Projektów Transportowych już teraz ostrzega, że koszty zakupu i eksploatacji dotowanych przez UE elektrobusów mogą się przewoźnikom nie zwrócić. Zaś w całym krajowym programie rozwoju elektromobilności paradoksalny jest fakt, że energia na rozbudowę ekologicznego transportu ma pochodzić głównie z nieekologicznego paliwa, czyli węgla.