Przy okazji prac nad projektem budżetu na 2010 rok problematyka prywatyzacji zagościła znów w szerszym zakresie na łamach środków masowego przekazu, stając się równocześnie przedmiotem polemiki i dyskusji wśród ekonomistów, polityków, a zwłaszcza związkowców.
W pewnym sensie wyłonił się więc nowy obszar kontynuacji głębokiego sporu politycznego, zapoczątkowanego problematyką kryzysu gospodarczego. Na jego skalę może wpływać m.in. ta okoliczność, że prywatyzacja okazuje się jedyną, ważną reformą gospodarczą, wpływającą na sytuację w sferze finansów publicznych, którą rząd może przeprowadzić. Inne projekty reform tego sektora, czy to dotyczące wydatków, czy podatków, mogą podlegać, jak wiadomo, wetu prezydenta, a w każdym razie wymagają decyzji parlamentu. Wskazane wydaje się więc spojrzenie na problematykę prywatyzacyjną „chłodnym okiem”, od strony argumentacji ekonomicznej.
Słabsze, zainteresowanie prywatyzacją, zarówno kręgów politycznych, jak i środowisk ekonomicznych spowodowane było mizernymi rezultatami procesu przekształceń własnościowych w ostatnich latach. W roku 2006 procesem przekształceń własnościowych objęto 32; w roku 2007 – 62, natomiast w roku 2008 dokładnie 100 podmiotów.
Do końca I połowy roku 2009 przekształceniami objęto 38 podmiotów. Czasy, kiedy przekształceniami własnościowymi obejmowano 425 podmiotów (rok 1996), 347 (rok 1997), czy choćby 303 w roku 1999 zdaje się minęły bezpowrotnie. Także osiągnięcia procesu prywatyzacji w ujęciu wartościowym nie są w ostatnich latach zbyt oszałamiające.
W roku 2006 przychody te wyniosły 621,9 mln zł (11,3% planu prywatyzacji na ten rok); nieco lepszy wynik osiągnięto w roku 2007, bo 1947,1 mln zł, i 64,9% planu rocznego oraz w roku 2008 (2371,7 mln zł czyli o 3,1% więcej niż planowano). Ostatnie lata były okresem szczególnie wysokich cen aktywów – osiągnięcie wysokich przychodów było w tych warunkach relatywnie łatwe.