Rozczuliła mnie pani profesor Jolanta Supińska z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego. Kiedy rozprawiła się z grzechami polityki społecznej (zły model mieszkaniowy, chaos w służbie zdrowia, fatalna organizacja pomocy społecznej, segregacja edukacyjna itd., itp.) zdruzgotany dziennikarz „Dziennika-Gazety Prawnej" zapytał rozpaczliwie: „Powtarza pani więcej państwa i więcej państwa. A skąd na to pieniądze?". A pani profesor na to: „Z podatków oczywiście". Rozczuliła mnie, bo politycy obiecujący dobrobyt, gdyby tylko dobrali się do władzy, nie są tak do bólu szczerzy.
Za wzór polityki społecznej pani profesor stawia Szwecję, przytomnie zauważając, że nie możemy dorównać Szwedom w wielkości nakładów, ale możemy cenić ich system. Pewnie tak, ale czytam właśnie raport Mc Kinseya na temat Szwecji i jej sukcesów gospodarczych. Te sukcesy nie podlegają dyskusji. Nasi północni sąsiedzi przeszli przez kryzys obronną ręką, mają finanse publiczne w świetnym stanie, osiągnięcia eksportowe są powszechnie znane. Jednak z danych wynika, że to zasługa przede wszystkim sektora produkcyjnego zorientowanego na świat. Jego produktywność rosła w tempie ponad 5 procent rocznie w ostatnich dwudziestu latach. Słabiej rozwijał się sektor usług w kraju (wzrost produktywności 1,5 proc. rocznie), a najsłabiej... sektor publiczny, gdzie jak się szacuje w latach 2002-2008 produktywność w ogóle nie rosła. To oznacza, że gdy trzeba było ograniczać koszty, jakość usług pogarszała się, choć sztuką jest nie dopuścić do tego procesu , gdy trzeba oszczędzać. Przykładem niech będzie szkolnictwo, gdzie jakość edukacji mierzona wynikami testów i porównań międzynarodowych w Szwecji jest coraz słabsza. W teście PISA między 2000 a 2009 rokiem Szwecja spadła poniżej poziomu Polski .
Pani profesor powiada w wywiadzie: „Szpital i lekarz są od tego, żeby leczyć i wyleczyć, a nie minimalizować koszty". Pozornie sama prawda. Pozornie, bo zaraz pojawia się pytanie, kto w służbie zdrowia, edukacji czy administracji, miałby zajmować się tak obrzydliwymi pojęciami jak produktywność , efektywność, analiza kosztów, optymalizacja struktur itd. itd. McKinsey oblicza, że produktywność w sektorze publicznym mogłaby się w Szwecji zwiększyć o 25 – 30 procent w ciągu 10 lat, utrzymując ten sam poziom jakości. To oznacza albo poprawę jakości, albo uwolnienie środków wartych ok. 4-5 procent produktu krajowego. Na przykład w edukacji poziom rezultatów nie jest wprost zależny od nakładów. Polska ma dobre wyniki przy niewysokich nakładach, Szwecja gorsze przy nakładach na ucznia 3 razy wyższych niż u nas.
Stąd rekomendacja Mc Kinseya – nie więcej pieniędzy, lecz lepiej wykształceni i przygotowani do swoich ról dyrektorzy szkół i nauczyciele. Podobnie zapewne jest w służbie zdrowia, zresztą raport podaje wiele szczegółowych rekomendacji, ale żadna nie brzmi: „więcej kasy". Zaś w kontekście tego, co mówi pani profesor (nie rolą lekarza jest...) istotna wydaje się taka: aby poprawić produktywność trzeba stawiać jasne cele i parametry, a potem - uwaga – doprowadzić je do poziomu każdej jednostki organizacyjnej i każdego pracownika. Każdego. Także szpitala, i także lekarza.