Teraz, kiedy globalna gospodarka ma zacząć się odradzać, zmiany zasad działania sędziów kredytowej wiarygodności mogą wywołać nowe kontrowersje.

W kryzysie tzw. wielka trójka (największe amerykańskie agencje: Standard & Poor's, Fitch i Moody's) stała się chłopcem do bicia – po upadku Lehman Brothers to właśnie niefrasobliwe w swoich ocenach i żądne zysków agencje obwiniono za wywołanie finansowego kryzysu.

Później amerykańscy monopoliści przesadzili w drugą stronę – w 2011 r. prześcigali się w obniżaniu oceny kredytowej zadłużonych krajów Europy. Każdy komunikat – ba, nawet plotki o rychłym jego pojawieniu się – wywoływał burze na giełdach i gorące komentarze polityków „pokrzywdzonych" państw. Wtedy również na agencje posypały się gromy – że burzą nastroje inwestorów i wpędzają gospodarki w jeszcze większe tarapaty.

Jeszcze gorzej było, kiedy agencja zamachnęła się na którąś ze światowych potęg gospodarczych. Kiedy w sierpniu 2011 r. S&P ogłosił historyczną obniżkę ratingu USA, amerykańskie indeksy giełdowe spadły najmocniej od upadku Lehmana. Co ciekawe, kiedy na początku 2012 r. podobna „kara" spotkała znaczną część krajów strefy euro, w tym Austrię i Francję, na giełdach był spokój. Widać więc, że reakcje na decyzje agencji, tak jak je same, trudno przewidzieć.

Tak było w kryzysie. Teraz jednak wypatrujemy pierwszych jaskółek zwiastujących ożywienie gospodarek. Wszystkie oczy są skierowane na Chiny, USA i Niemcy. Przed agencjami ratingowymi nowe wyzwanie – co zrobić z ratingami, kiedy kraje zaczną powoli z kryzysu wychodzić. Jedna z zasad przyjęta przez unijnych decydentów postuluje, żeby oceny kredytowe nie zmieniały się zbyt często. Ciekawe, czy agencje znowu staną się wrogiem publicznym numer jeden, kiedy zaczną się oskarżenia o to, że zbyt opornie idzie im podwyższanie ratingów krajów, które z kryzysu zaczną wychodzić?