Mówię o profesjonalistach przez lata związanych z lotnictwem. To ich pan zwalnia albo tak zmienia warunki pracy, że nie mogą ich zaakceptować. Czy nie szkoda panu, że odchodzą?
Nie kwestionuję ich wiedzy merytorycznej. Niestety, problem z wieloma osobami polegał na tym, że nie chciały swojej wiedzy wykorzystać dla dobra tej firmy. Liczy się podejście pracowników do obowiązków i szansa, że ich praca będzie budowała wartość firmy. Dlatego np. praca na zagranicznych placówkach nie może być traktowana jak wyjazd turystyczny. Tam trzeba zdobywać klientów, a nie dobrze się bawić.
W centrali zdegradowani zostali pan Mich, Wypych, Stafiej, Paradowski, Cieślak, a nawet dyrektor Krzysztof Ziębiński, który jako doradca reprezentuje pana na wszystkich konferencjach Star Alliance. Stracił gabinet i sekretarkę.
Od kiedy przeszedłem do LOT, zasoby przydzielane są do zadań, a nie do stanowisk.
Awansował pan za to dwudziestoparoletniego młodego mechanika, który musi co chwilę dzwonić do zdegradowanego szefa, bo nie wie, jaką powinien podjąć decyzję.
LOT jak tlenu potrzebuje ludzi, którzy tę firmę będą chcieli pchać do przodu i którym się chce pracować, a niektórzy byli trochę zmęczeni. Może to moja wina, że nie potrafiłem ich właściwie zmotywować. Natomiast jeżeli chodzi o obszar operacyjny, to wszelkie nominacje osób na kluczowe stanowiska są akceptowane przez ULC, a to oznacza, że muszą mieć odpowiednie kwalifikacje.
A to, że pozostałym się chce, jest pana zasługą? Pan motywuje swoimi pomysłami czy wyższymi zarobkami?
Pokazuję wyzwania i jasno precyzuję cel. Powtarzam: wszystko, co nie jest zabronione, jest dozwolone. Minęły czasy, kiedy w LOT ważna była polityka. Teraz liczy się myślenie biznesowe. Jeśli będziemy działali tak, jak nakazuje biznes, będziemy mieli pieniądze na wszystko. Wtedy będzie można – po naradzeniu się z właścicielem – zastanowić się nad kupnem jakiejś linii. Dlaczego Lufthansa rozwija się, dokonując takich zakupów i teraz zastanawia się nad przejęciem Iberii? Bo mają na to pieniądze, mają wsparcie banków. Słaba firma się nie liczy!
Kiedy w “Rz” napisaliśmy, że pana firma chce się pozbyć swoich spółek – LGS, LOT Catering i Casinos Poland i zamierza zwolnić z LGS pracowników, rzecznik LOT przysłał sprostowanie, które do tej pory “wisi” na stronie internetowej LOT. Jak jest więc naprawdę?
W LOT, jak w każdej dużej firmie, obowiązują zasady. Żeby sprzedać spółkę zależną, potrzebna jest zgoda rady nadzorczej i WZA. Aby ją otrzymać, potrzebne jest bardzo dobre uzasadnienie. A państwo napisaliście, że LOT zamierza sprzedawać spółki zależne, by podreperować wyniki finansowe. My osiągamy wyniki finansowe z działań operacyjnych, a nie sprzedaży majątku, tak jak to miało miejsce w przeszłości. Bo w firmie, która się wyprzedaje, kiedyś ten majątek się skończy. Nie tędy droga. LOT ma zarabiać na wożeniu pasażerów, a nie sprzedaży majątku. I w ten sposób zarabia. Doskonale widać to po wynikach za cały 2007 rok, który będzie z działalności przewozowej o 120 – 130 mln zł lepszy niż w tym samym okresie 2006 roku. Natomiast sprawa zwolnień pracowników LGS nigdy nie stawała na posiedzeniach zarządu LOT.
Czym chce pan przekonać nowego ministra skarbu, że jest pan dobrym fachowcem i wytyczył pan cel, który potrafi zrealizować?
Jestem menedżerem wynajętym do przeprowadzenia trzech rzeczy. Stworzenia strategii i jej wdrożenia, doprowadzenia LOT do trwałej rentowności oraz przygotowania spółki do debiutu giełdowego. Strategia “Siedmiu filarów” została opublikowana w październiku. Obecnie po zaakceptowaniu jej przez naszych akcjonariuszy jest wdrażana. To olbrzymi proces rozpisany na ponad 100 konkretnych punktów, ale niezbędny, jeżeli ta firma ma sprawnie działać. Wyniki finansowe mówią same za siebie, a jeżeli chodzi o przygotowanie spółki do debiutu, to prace trwają i na pewno zdążymy.
WZA wydało zgodę na rozpoczęcie procesu przygotowania spółki do publicznej sprzedaży akcji, co teraz?
To bardzo dobra informacja dla PLL LOT. Przystąpiliśmy do prac, aby spółka zgodnie z intencją właścicieli była gotowa do debiutu na GPW w terminie. Upublicznienie akcji PLL LOT jest elementem naszej strategii. Posłuży m.in. pozyskaniu dodatkowego kapitału na dalszy rozwój spółki. Obecnie naszym najważniejszym celem jest osiągnięcie satysfakcjonującej rentowności, szybko rosnąca liczba pasażerów oraz uruchamianie nowych połączeń.
Czy LOT jest w stanie dalej się rozwijać w takim gorsecie, jakim jest państwowy właściciel?
To nie problem gorsetu właścicielskiego. Wcześniej, jak i teraz, pracowałem w firmie państwowej. Ten gorset nie przeszkadzał i nie przeszkadza w osiąganiu dobrych wyników finansowych. To nie problem formy własności, ale problem ludzi, którzy albo chcą coś zrobić, albo nie.
A czy nie łatwiej byłoby panu negocjować z kontrahentami, gdyby reprezentował pan przejrzystą, notowaną na giełdzie firmę?
Jeśli właściciel będzie chciał, żeby firma się rozwijała, wesprze nas. Nie ma znaczenia, czy jest nim państwo, czy podmiot prywatny. Chodzi o zgodę, aby firma szła do przodu. A czy łatwiej mają firmy prywatne? Chyba tak, bo tam liczy się przede wszystkim biznes. Dlatego też dla LOT obecność na giełdzie to z pewnością najlepsze rozwiązanie. LOT stoi obecnie przed ogromną szansą. Przy rosnącym rynku firma ma czas się zrestrukturyzować, okrzepnąć finansowo i zacząć zwiększać swój udział w europejskim rynku przewozów. Ten okres jednak nie będzie trwał zbyt długo. Jeżeli tę szansę zmarnujemy, to za parę lat będziemy mogli zapomnieć o czymś takim jak Polskie Linie Lotnicze LOT.