Po trzecie, załamanie na rynkach akcji nie musi ograniczyć polskim firmom możliwości finansowania rozwoju. W zeszłym roku na GPW nastąpił wysyp nowych emisji akcji. Na rynku podstawowym zadebiutowała rekordowa liczba 81 spółek. Ale środki pozyskane z nowych emisji były kilkakrotnie mniejsze od chociażby depozytów ulokowanych przez firmy w bankach.
Poza tym, mimo zawirowań w drugiej połowie roku, kapitalizacja krajowych spółek notowanych na giełdzie na koniec 2007 r. była nadal o prawie 70 mld zł wyższa niż na koniec 2006 r. Jednocześnie jednak nie można nie zauważyć, że poprzedni rekord ofert padł w 1997 r., a więc u szczytu poprzedniego boomu w polskiej gospodarce.
Po czwarte, kurs złotego w reakcji na zawirowania na światowych rynkach finansowych może się osłabiać. Tempo ewentualnej deprecjacji nie powinno być jednak destrukcyjne dla gospodarki – chroni nas przed tym system kursu płynnego. Mimo że bieżący kurs złotego jest silny, nie wywołał zjawisk recesyjnych (choć od kilku kwartałów jest wymieniany przez przedsiębiorstwa ankietowane przez NBP w czołówce barier ich rozwoju). Nie musi więc być odległy od poziomu długookresowej równowagi. Jego siła po części jest wynikiem zwiększenia zdolności naszego kraju do obsługi zadłużenia zagranicznego w związku ze spodziewanym dużym napływem transferów z UE, po części zaś odzwierciedla poprawę konkurencyjności polskich firm na rynkach międzynarodowych w wyniku drugiej fali oddolnej restrukturyzacji, zapoczątkowanej po kryzysie rosyjskim w 1998 r. i wzmocnionej przez spowolnienie gospodarcze z lat 2001 – 2002. Poza tym zadłużenie zagraniczne, choć wysokie (stanowi równowartość prawie połowy PKB), nie osiągnęło jeszcze poziomów ostrzegawczych. Jest wyższe niż w Rumunii, Czechach i na Słowacji, ale niższe niż w pozostałych krajach naszego regionu. Co ważniejsze, zadłużenie krótkoterminowe stanowi mniej niż jedną czwartą łącznego zadłużenia i nadal nie przekracza rezerw dewizowych Polski.
Płynny kurs walutowy pozwala zahamować narastanie zadłużenia, zanim osiągnie ono poziom zagrażający niewypłacalnością kraju.
Wszystko to nie oznacza, że nie czekają nas problemy. Z gospodarki docierają do nas coraz wyraźniejsze sygnały narastania nierównowagi, która zawsze jest wstępem jeżeli nie do recesji, to przynajmniej do spowolnienia gospodarczego.
Przede wszystkim niebezpieczną siłę osiągnęła presja na wzrost wynagrodzeń. Płace od IV kwartału 2006 r. rosną realnie (a więc już po odjęciu zwiększającej się inflacji) szybciej niż wydajność pracy i ta różnica się pogłębia – w III kwartale 2007 r. zbliżyła się do 5 pkt proc. Jeżeli żądania płacowe będą narastać (a nic nie wskazuje, żeby mogło być inaczej), to zaczną spadać zyski przedsiębiorstw, i to w sytuacji, w której zawężają się możliwości zewnętrznego finansowania ich rozwoju, a rosną jego koszty. Z jednej strony firmy będą miały mniej środków na inwestycje, z drugiej natomiast podniesie się ryzyko inwestowania, a zmniejszą potencjalne korzyści z inwestycji (większa ich część trafi do kieszeni pracowników, bo więcej trzeba będzie zapłacić pracownikom realizującym inwestycje, podniosą się też koszty inwestycji, które już obecnie są podbijane przez szybki wzrost cen dóbr kapitałowych). Tym samym zostanie podważona zarówno zdolność, jak i skłonność firm do inwestowania.