Taka konfrontacja jest niepotrzebna, a także szalenie kosztowna, bo skala przepływów pieniężnych na rynkach walutowych w ciągu ostatnich dziesięciu lat wzrosła zdecydowanie.

Dzisiaj nie da się interwencjami realnie wpłynąć na nastroje zglobalizowanego systemu finansowego. Kontynuowanie wypowiedzi na temat dobrego lub złego poziomu kursu wywoła wilka z lasu, czyli bezwzględny kapitał spekulacyjny, który będzie tylko czekał na tego rodzaju ruchy banku centralnego.

Dotychczas wielkim sukcesem NBP było realizowanie strategii, której nieodzownym uzupełnieniem jest płynny kurs walutowy. Konsekwentnie nie wypowiadano się więc na temat kursu i nie interweniowano na rynku. Eksporterzy bardzo by chcieli, żeby kurs złotego był inny, ale zostali zmuszeni do radzenia sobie z ryzykiem kursowym tak, jak muszą sobie radzić z lepszą lub gorszą pogodą.

Dziś średnie dzienne obroty na krajowym rynku walutowym, na którym handlują złotym zarówno globalne banki inwestycyjne, jak i nasze krajowe tuzy, np. Pekao czy PKO BP, wynoszą około 9 mld zł. Z kursem walutowym w jeszcze większym stopniu niż z giełdą związana jest niepewność, bo tu są większe pieniądze.

Najlepszym sposobem, by zlikwidować tę niepewność, jest przyjęcie euro.