Gotowość do dymisji ogłosiła niemal dwa lata po tym, jak rozpoczęła krucjatę przeciw telekomunikacyjnemu monopolowi. Zaczęła wtedy szefować Urzędowi Komunikacji Elektronicznej. Dziś już nie tylko jej znajomi wiedzą, że umie postawić na swoim.
Po kilku miesiącach działalności zapracowała na opinię, że zrobiła więcej niż poprzedni prezesi przez sześć lat. Pod jej kierownictwem spadły ceny połączeń. Szacuje się że klienci indywidualni płacą o 30 proc. mniej. Oczywiście takie zmiany nie były bezbolesne dla firm telekomunikacyjnych.
Nie wahała się też wymierzać milionowych kar niesubordynowanym operatorom. Nic dziwnego, że w kręgach pracowników największych polskich telekomów Anna Streżyńska nie ma wielu przyjaciół.
– Zauważamy brak obiektywizmu urzędu. Kary dostają jedni operatorzy, a o innych się zapomina – mówi dyrektor strategii w TP SA Grażyna Pitorowska-Oliwa. Inne firmy telekomunikacyjne, operatorzy alternatywni z reguły głośno chwalą działania UKE, choć po cichu skarżą się na tempo zmian. – Regulator rynku nie jest powołany, by prosić i namawiać przedsiębiorcę, by przestrzegał przepisów – twierdzi Streżyńska. – I nie po to, by latami toczyć dyskusje filozoficzne, ale gdy zajdzie potrzeba, walnąć pięścią w stół. Za pracę dla dobra ogółu i jako wzorowy urzędnik dostała nagrodę im. Andrzeja Bączkowskiego.
Prawem telekomunikacyjnym i ochroną konkurencji Streżyńska zajmowała się przez niemal całe zawodowe życie. Po skończeniu prawo na Uniwersytecie Warszawskim trafiła do Urzędu Antymonopolowego. Później do Ministerstwa Łączności, w którym zapamiętano ją dzięki spektakularnemu odejściu z komisji przygotowującej warunki przetargu na telefonię tzw. trzeciej generacji UMTS.