Lubi duże amerykańskie samochody z silnikami o pojemności 5 – 6 litrów. Z podobnym impetem, jak jeździ nimi po kraju, rozwija sieć handlową Bomi. Wkrótce ma się ona stać liderem rynku delikatesowego. Tak przynajmniej twierdzi jej szef. Z wykonaniem tego planu i prognoz finansowych związany jest program motywacyjny, więc o realizację strategii szefa walczy cała załoga.
Ci, którzy znają Stanisława Okonka, twierdzą, że jest wyjątkowo uparty i wytrwały. Woli, żeby pisać o sukcesach firmy, a nie o nim samym.W jego wypadku droga do fotela prezesa była długa. Początek kariery zawodowej nie wskazywał, że Stanisław Okonek zajmie się handlem. Z wykształcenia jest bowiem nauczycielem wychowania fizycznego i trenerem zapasów. Pracował przez sześć lat w szkole średniej, uczył biologii, przez dziesięć lat trenował zapaśników. – Wychowałem 15 mistrzów Polski w różnych kategoriach wiekowych oraz wicemistrza świata juniorów – wspomina Okonek.
Jednak na początku lat 90. jak tysiącom Polaków zamarzył mu się własny biznes. Otworzył sklep, z czasem dorobił się nawet kilku. Za namową znajomych z sieci Bomi został przewodniczącym rady nadzorczej tej spółki i jednym z pięciu głównych udziałowców. W tym samym czasie, czyli połowie lat 90., do Polski zaczęły wchodzić na dużą skalę potężne międzynarodowe firmy handlowe. Większość rodzimych handlowców przypłaciła to strachem i stresem – kto będzie w stanie konkurować ze sklepem, którego oferta obejmuje kilkadziesiąt tysięcy produktów, w dodatku tanich?
Okonkowi, jak to często bywa, pomógł przypadek. Kiedy otwierał pierwszy duży sklep Bomi, okazało się, że brakuje towaru. Zamówił zatem wyroby dużo lepszej jakości niż dotąd. Szybko okazało się, że oferta produktów z wyższej półki to strzał w dziesiątkę.
Ku zaskoczeniu handlowców sprzedawało się je rewelacyjnie i Bomi stało się siecią delikatesową.