Można wręcz odnieść wrażenie, że przyszłość tysięcy polskich rodzin zależy od stanu psychofizycznego panów Szanajcy i Wojciechowskiego (odpowiednio: Dom Development i J. W. Construction). Tak powszechne jest przekonanie, że gdy pewnego dnia pękną i zejdą z cen – w ich ślady pójdą nie tylko mniejsi konkurenci, ale i oferenci z rynku wtórnego. Agresję wobec deweloperów internauci uzasadniają ich rzekomo bezczelną w ostatnich latach pazernością. Mówiąc językiem bardziej przyjaznym idei wolnego rynku: gawiedź jest rozdrażniona ich umiejętnością maksymalizacji zysków w sprzyjającej temu sytuacji. Teraz więc wszyscy "bezdomni" by chcieli, żeby deweloperzy jakiś czas poklepali biedę. W całej sprawie zapomina się jednak, że kij ma tradycyjnie dwa końce. Jeśli ceny mieszkań znacząco spadną, banki, które je kredytowały, będą musiały nanieść bolesne poprawki w swych księgach – zmniejszy się bowiem wartość zabezpieczeń udzielonych kredytów. Zwiększy się też liczba kredytów niespłacanych: choćby przez Polaków, którzy w ostatnich miesiącach zaczęli budować domy, licząc, że spłacą zaciągnięte kredyty pieniędzmi ze sprzedanych mieszkań. Efekt łatwo przewidzieć: koszty nowo udzielanych kredytów wzrosną, skończą się też czasy pożyczek na 100 proc. wartości nieruchomości. I tysięcy Polaków nadal nie będzie stać na mieszkanie – nawet tańsze. Na kogo będą wówczas pomstować w Internecie?