Chociaż Brufau nie jest właściwie niczemu winien, w efekcie ujawnienia starych błędów mocno ucierpiała kierowana przez niego firma – jest dzisiaj i mniejsza, i biedniejsza niż w czasach jego poprzedników. A wszystko dlatego, że Brufau jest prawdziwym maniakiem „czyszczenia” księgowości.
Prezesem Repsolu jest od 2004 roku. W ubiegłym roku Komisja Europejska udowodniła, że koncern brał udział w tzw. kartelu parafinowym. Zarzuty dotyczyły manipulowania cenami w latach 1992 – 2005. Repsol się odwoływał, ale karę i tak musi zapłacić. W 2006 roku okazało się, że rezerwy ropy naftowej należące do hiszpańskiego koncernu nie są tak duże, jak utrzymywał poprzedni zarząd.
Repsol ucierpiał kolejny raz, kiedy Hugo Chavez, prezydent Wenezueli, postanowił odebrać firmom zagranicznym zarządzanie wydobyciem bogactw naturalnych w tym kraju. Gdy premierowi Zapatero udało się całą sprawę jakoś załagodzić, niedyplomatycznego wystąpienia Chaveza krytykującego b. premiera Jose Marię Aznara nie wytrzymał hiszpański monarcha i powiedział mu, aby „się zamknął”. Repsol znów miał kłopoty.
Ale to między innymi dlatego Antonio Brufau jest tak popularny w swoim kraju. Hiszpanie doceniają również, że twardo obstaje przy tym, iż koncern musi pozostać w hiszpańskich rękach.
W tej sytuacji rosyjskie zakusy na wykupienie 20 proc. udziałów, ewidentnie za pieniądze państwa, budzą jego oczywisty sprzeciw. Brufau jednak nie ma nic przeciwko własnej ekspansji zagranicznej i z powodzeniem działa w Argentynie, Brazylii oraz Boliwii, mimo pogróżek ukrócenia wpływów koncernu ze strony prezydenta tego kraju Evo Moralesa. Pojawiają się one, choć po objęcia władzy przez Moralesa prezes Repsolu był pierwszym, który złożył mu gratulacje. Potem jeszcze wielokrotnie zapewniał o przyjaźni i dobrych intencjach koncernu. Repsol kontroluje w Wenezueli jedną trzecią złóż ropy i gazu, zainwestował tam do tej pory 800 mln euro.