Przechadzając się w sobotnie przedpołudnie po centrum handlowym, trudno uwierzyć w te alarmistyczne doniesienia. Kolejki do kas nie mniejsze niż we wrześniu czy październiku, kiedy teza o Polsce jako wyspie na morzu kryzysowego chaosu nie budziła żadnych kontrowersji. Liczby nie pozostawiają jednak wątpliwości – Carrefour odnotował drugi z rzędu kwartalny spadek przychodów i – trawestując ekonomiczną definicję – znalazł się w technicznej recesji.
Spadek sprzedaży w sieciach może dziwić, jeśli wziąć pod uwagę dane o płacach. W marcu w sektorze przedsiębiorstw wzrosły one o 5,7 proc. rok do roku. Odpowiedzi trzeba jednak szukać nie w zasobności portfeli, ale w rosnącym zagrożeniu bezrobociem. Strach, że redukcje dotkną nas samych albo kogoś z rodziny, skłania do oszczędności.
Nie wróży to dobrze polskiej gospodarce, za której 60 proc. odpowiada konsumpcja. W przypadku żywności spadek popytu pewnie nie będzie duży. Gorzej z towarami i usługami, które mają jakiekolwiek znamiona luksusu. A definicja tego ostatniego w czasach kryzysu bardzo się rozszerza.
Możliwe zresztą, że spadek wydatków w sieciach handlowych to po części efekt szoku spowodowanego uświadomieniem sobie, że nas ten kryzys jednak nie ominie. Trzeba mieć nadzieję, że Polacy oswoją się z sytuacją i pozwolą sobie od czasu do czasu na jakiś zbędny wydatek.
Nie będzie to jednak proste. Lutowa prognoza NBP mówi, że stopa bezrobocia na koniec 2010 r. wyniesie 13,7 proc., a rok później – 14,5. Firmy będą więc nadal zwalniać, dostarczając tematów do pesymistycznych artykułów prasowych i prywatnych rozmów.