Druga słabość rynku CDS polegała na tym, że instytucje, które wystawiały kontrakty CDS, sprzedały ich zbyt wiele jak na swoje możliwości zarządzania związanym z tym ryzykiem. A kto wystawiał CDS? Jak łatwo się domyślić, w dużej mierze były to towarzystwa ubezpieczeniowe, skoro zajmują się sprzedażą polis. Losy AIG, ratowanego przez Fed, wymownie świadczą, że część towarzystw ubezpieczeniowych sprzedała za dużo CDS. Bankom jednak i tego było za mało. Kto zatem jeszcze sprzedawał im CDS? Fundusze arbitrażowe (hedge funds). Ta sytuacja świadczy, jak zwariowany był do niedawna świat finansów. Zdrowy rozsądek podpowiada, że polisy ubezpieczeniowe powinno się kupować od instytucji, które są opoką rynków finansowych, a nie od tych, które są tworzone po to, by zarabiały na ryzykownych transakcjach krótkoterminowych, co w każdej chwili może się skończyć ich bankructwem.
Fundusze arbitrażowe wyemitowały ponad jedną trzecią CDS. I to jednak było bankom za mało. Z braku innych możliwości same sprzedawały sobie wzajemnie kontrakty CDS. I tak handel nimi kwitł w najlepsze. I wszyscy byli szczęśliwi. Banki komercyjne mogły bez końca zwiększać akcję kredytową, a banki inwestycyjne dochody z pośrednictwa na rynku CDS.
Główna obawa, jaka wiązała się z międzybankowym rynkiem CDS, wynikała stąd, że występuje na nim ryzyko pojawiania się efektu domina. Jak bowiem uczestnicy rynku zabezpieczają się przed ryzykiem? Z reguły w ten sposób, że zawierają transakcje przeciwstawne; przenosząc podjęte ryzyko na kogoś trzeciego. Ten trzeci też zawiera transakcję przeciwstawną, przenosząc ryzyko na kogoś jeszcze innego. Nigdy nie wiadomo, czyja niewypłacalność może uruchomić efekt domina przynoszący kłopoty wielu uczestnikom rynku. Teoretycznie nie powinno być z tym problemu, ponieważ uczestnicy obrotów muszą wpłacać depozyty zabezpieczające, by była gwarancja, że są w stanie wywiązać się z zobowiązań wobec drugiej strony kontraktu. Problem jednak polega na tym, że na rynku międzybankowym wymóg wpłacania depozytu nie zawsze jest w pełni egzekwowany. Konkurując ze sobą, banki łagodzą wymogi depozytowe. A im bardziej je łagodzą, tym bardziej zwiększają prawdopodobieństwo wystąpienia efektu domina. [wyimek]Sprawdziły się ostrzeżenia Warrena Buffeta, że rynki instrumentów pochodnych mogą się stać przyczyną dużych strat instytucji finansowych[/wyimek]
Najbardziej bano się, że efekt domina może uruchomić upadek jednego z wielkich banków zajmujących się pośrednictwem na rynku CDS. Rynek CDS jest globalny, a animatorami większości transakcji jest zaledwie kilka wielkich banków; mających – z natury rzeczy – ogromne portfele kupionych i sprzedanych CDS. Upadek jednego z animatorów oznacza dla wielu uczestników rynku nagłe zniknięcie drugiej strony kontraktu, co wyraziście zilustrował upadek Lehman Brothers. Od jego upadku zaczęto poważnie obawiać się o przyszłość rynku CDS, na którym w 2007 r. nominalna wielkość zawartych umów osiągnęła wartość 45 bilionów dolarów; a więc trzykrotność dochodu narodowego USA.
[srodtytul]Atomizacja ryzyka[/srodtytul]
Wszystkie słabości rynku CDS można byłoby zmniejszyć dzięki przeniesieniu możliwie dużej części obrotów na giełdy lub przynajmniej na platformy rozliczeniowe. Główną zaletą giełdy jest to, że ryzyko niewypłacalności partnera transakcji staje się zatomizowane. Giełda łączy uczestników rynku w pary, ale ryzyko nie jest przenoszone na nikogo trzeciego, czwartego i piątego. Bierze je bowiem na siebie sama giełda. Robi to, jak wiadomo, w ten sposób, że wymaga wpłacania depozytów zabezpieczających, a różnica pomiędzy początkową ceną kontraktu i jego aktualną wartością rynkową jest rozliczana codziennie. Jeśli ktoś traci, a ma trudności z uzupełnieniem depozytu, musi kontrakt sprzedać. Kupi go ktoś inny; kto nie ma kłopotów z wypłacalnością. Dlatego na giełdzie nie ma bezpośredniego ryzyka partnera transakcji, tak typowego dla rynku międzybankowego. Nie ma zatem ryzyka, że problemy z wypłacalnością kogoś, kto został z Czarnym Piotrusiem niezabezpieczonego ryzyka, uruchomią efekt domina.