Quo vadis, Ameryko?

Ożywienie w gospodarce Stanów Zjednoczonych jest już blisko, ale będzie ono miało kruche podstawy. To budzi niepokój o jego trwałość – pisze ekonomista Krzysztof Błędowski

Publikacja: 10.08.2009 04:18

Red

Recesja w gospodarce amerykańskiej wchodzi w etap przełomowy i jesteśmy blisko dołka. Podane właśnie dane statystyczne PKB wskazują na znaczne spowolnienie tempa spadku dochodu, ale też potwierdzają utrzymujący się nadal pesymizm gospodarstw domowych. Jedynym motorem napędzającym obecnie koniunkturę jest rząd. Brak natomiast jakichkolwiek śladów ożywienia popytu prywatnego. To napawa niepokojem o trwałość i prężność ekspansji.

[wyimek]Na pewno nie mamy do czynienia z głębią kryzysu porównywalną do tej z lat 30. To nie jest wielka depresja; lepszym określeniem byłaby „wielka recesja”[/wyimek]

Dane za drugi kwartał są oznaką, że plan pobudzenia koniunktury przegłosowany przez Kongres zaledwie w lutym tego roku przynosi pierwsze owoce. Wydatki publiczne (zarówno federalne, jak i samorządowe) wzrosły o 5,6 proc. w skali roku. To najszybszy przyrost od 2003 r. i tylko nieco szybszy od skumulowanej wartości wydatków poprzednich czterech kwartałów. Szczególnie dynamicznie wzrosły wydatki rządu federalnego. Przypomnijmy: prezydent Obama pod koniec zeszłego roku przedstawił program antykryzysowy, który parlament przyjął w lutym tego roku z portfelem opiewającym na 780 miliardów dolarów. Obejmuje on szeroki wachlarz wydatków, m.in. na rozbudowę infrastruktury, badania nad nowymi technologiami wytwarzania energii, oświatę oraz ochronę zdrowia. Program rozłożony jest na następną dekadę, chociaż przewiduję, że połowa wydatków tak zwanych wolnych (nieuwarunkowanych istniejącym ustawodawstwem) nie zostanie zaksięgowana przed 2010 rokiem.

[srodtytul]Problemy z konsumpcją[/srodtytul]

Niepokoi słabość sektora prywatnego. Dość znacznie spadł popyt na produkty konsumpcyjne ze strony gospodarstw domowych w drugim kwartale po zaskakującym wzroście w pierwszym kwartale. Przy rekordowo wysokim bezrobociu (9,5 proc. w czerwcu, najwyższym od 1983 r.), spadającej wartości nieruchomości oraz zwyżkowym trendzie stóp procentowych przeciętny Amerykanin czuje się uboższy. A bez znacznego wzrostu konsumpcji ożywienie będzie chwiejne. Na dodatek popyt inwestycyjny też słabuje, choć widać poprawę w stosunku do początku roku.

Dalszy spadek zapasów napawa nadzieją, że dno jest już bardzo blisko. Gdy tylko zapasy osiągną krytycznie niski poziom, produkcja powinna się odbić bardzo znacząco. Na taki optymizm wskazuje skala spadku wydatków na maszyny i urządzenia, szczególnie te z sektora wysokich technologii. W drugim kwartale tego typu wydatki obniżyły się tylko 0,6 proc. w skali roku, a więc już bardzo niewiele.

Jak dotkliwa będzie ta recesja z perspektywy historycznej? Na pewno nie mamy do czynienia z głębią kryzysu porównywalną z tą z lat 30. To nie jest wielka depresja; lepszym określeniem byłaby „wielka recesja”, bo obecny zastój zapowiada się na wyjątkowo bolesny tylko w porównaniu z koniunkturą powojenną. Ale odczuwalne są strach i pewna psychoza – aspekty rzadko spotykane w społeczeństwie amerykańskim. I właśnie ta niepewność czyni prognozowanie wyjścia z kryzysu zadaniem trudnym.

Co najmniej trzy elementy zaciemniają nam obraz. Po pierwsze prawdopodobne są trwałe zmiany zachowania gospodarstw domowych. Już widzimy większą skłonność do oszczędzania pomimo spadku dochodów. Manifestuje się ona głównie poprzez spłatę zadłużenia, co zwiększa stopę oszczędności netto. Ten trend się pogłębi, gdy wzrosną dochody, których coraz większa część będzie oszczędzana, a nie wydawana. Amerykanie rzadziej będą sięgali po kredyt, by finansować konsumpcję, więc ścieżka wzrostu będzie stabilniejsza, ale też wolniejsza. O ile bardziej konserwatywny styl życia jest pożądany w dłuższej perspektywie, o tyle komplikuje on przeciwdziałanie obecnej recesji.

[srodtytul]Niepewne skutki wsparcia[/srodtytul]

Po drugie bardzo trudno jest oszacować wpływ programu wspierania koniunktury na wzrost gospodarczy. Symulacje Congressional Budget Office (agendy Kongresu analizującej finanse publiczne) pokazały, że w tym roku można się spodziewać dodatkowych 3 – 4 punktów procentowych wzrostu PKB ponad normalną ścieżkę wzrostu dzięki stymulacji fiskalnej, o której pisałem wcześniej. Ale wpływ ten równie dobrze może wynieść tylko… 1 procent albo mniej. Skala i głębia zarówno polityki budżetowej, jak i polityki pieniężnej są bez precedensu we współczesnej historii gospodarczej kraju. Nikt tak naprawdę nie wie, z jakiego rzędu mnożnikami wydatków rządowych i kreacji pieniądza przez bank centralny mamy do czynienia.

Po trzecie o ile łatwiej jest się zgodzić co do punktu umiejscowienia w czasie następnej fazy koniunktury, o tyle trudniej jest przewidzieć jej trwałość. Wynika to między innymi z trudności oszacowana wpływu przyrostu długu publicznego na stopy procentowe i wpływu przyrostu podaży pieniądza na przyszłą inflację. Te dwa rodzaje niepewności są ze sobą związane. Udział federalnego długu publicznego w PKB wyniósł ok. 70 proc. w zeszłym roku, ale może sięgnąć 100 proc. już pod koniec 2010. Aby wchłonąć zwiększoną podaż obligacji, rynek może wymusić znacznie wyższe stopy procentowe niż te, które bank centralny uznałby za stosowne dla słabej jeszcze wtedy koniunktury. Wyższe stopy procentowe na rynku podrożą kredyt dla sektora prywatnego, spowalniając ożywienie. Jednocześnie obawa, że Bank Rezerwy Federalnej nie będzie w stanie wchłonąć zwiększonej masy pieniądza, którą wykreował w ciągu ostatniego roku, też może podnieść koszt kapitału.

[wyimek]Aby sfinansować reformy zapowiedziane przez prezydenta Obamę, nie obejdzie się bez trwałych podwyżek podatków, w tym i tych obciążających klasę średnią[/wyimek]

Uważam tę pierwszą obawę za bardziej zasadną niż drugą. Popyt na aktywa o większym potencjale dochodu niż nisko oprocentowane obligacje rządowe będzie rósł wśród inwestorów prywatnych. Niedoszacowane są zarówno nieruchomości, jak i akcje oraz obligacje przemysłowe. Jednocześnie apetyt ze strony zagranicznych banków centralnych na obligacje USA może się zmniejszyć, gdyby postępowała dywersyfikacja portfela rezerw walutowych krajów rozwijających się. Tak więc uważam ryzyko wyższych stóp procentowych za uzasadnione. Natomiast ryzyko inflacji wydaje się mniej wyraziste. Ceny czynników produkcji, jak również dochody długo jeszcze będą pod wpływem wolnych mocy produkcyjnych i utrzymującego się wysokiego bezrobocia. W takiej sytuacji inflacja kosztowa będzie naturalnie hamowana.

A więc quo vadis, Ameryko? Wyraźne polepszenie się kondycji sektora finansowego oraz odbicie na rynku nieruchomości wskazują na początek ekspansji. Potwierdzają to zwyżkujące stopy procentowe, które zwiastują wzrastający popyt na aktywa o wyższym ryzyku. Tak więc ożywienie jest niedaleko. Przewiduję, że w czwartym kwartale produkcja wzrośnie o pokaźne 1,5 proc. w skali roku z łagodnym trendem wzrostowym w następnych kwartałach. W całym 2009 r. PKB spadnie o prawie 3 proc., a w 2010 r. wzrośnie o niecałe 2 proc. Szybsze tempo przyrostu dochodu będzie hamowane wolnym rytmem nakładów inwestycyjnych. Kondycja finansowa spółek będzie się wolno poprawiać, a wydatki kapitałowe są wskaźnikiem działającym z opóźnieniem. Koniunktura będzie miała zatem słabe podstawy: ostrożność w wydatkach konsumentów i opóźniony cykl inwestycyjny.

[srodtytul]Groźba wyższych podatków[/srodtytul]

Oddzielnym tematem są możliwe zmiany strukturalne finansów publicznych. Prezydent Obama objął fotel prezydencki z pokaźnymi ambicjami. Poza szybkim opracowaniem programu ożywienia koniunktury z lutego tego roku (o którym już była mowa) administracja jest w trakcie przygotowań dwóch dużych reform: finansowania opieki zdrowotnej i ochrony środowiska. Nawet zakładając konserwatywnie okrojony zakres tych reform, ich koszt będzie pokaźny. Aby go sfinansować, nie obejdzie się bez trwałych podwyżek podatków, w tym i tych obciążających klasę średnią. A takie zacieśnienie polityki fiskalnej w trakcie słabej fazy koniunktury nie będzie bez wpływu na przyszłą ścieżkę wzrostu gospodarczego. Ale to już oddzielny temat.

[i]Autor jest ekonomistą i dyrektorem w Manufacturers Alliance/MAPI – amerykańskiej organizacji zrzeszającej ponad 500 przedsiębiorców reprezentujących różne branże wytwórcze.[/i]

Recesja w gospodarce amerykańskiej wchodzi w etap przełomowy i jesteśmy blisko dołka. Podane właśnie dane statystyczne PKB wskazują na znaczne spowolnienie tempa spadku dochodu, ale też potwierdzają utrzymujący się nadal pesymizm gospodarstw domowych. Jedynym motorem napędzającym obecnie koniunkturę jest rząd. Brak natomiast jakichkolwiek śladów ożywienia popytu prywatnego. To napawa niepokojem o trwałość i prężność ekspansji.

[wyimek]Na pewno nie mamy do czynienia z głębią kryzysu porównywalną do tej z lat 30. To nie jest wielka depresja; lepszym określeniem byłaby „wielka recesja”[/wyimek]

Pozostało 93% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Materiał Promocyjny
Jak programy lojalnościowe wpływają na korzystanie z kart kredytowych?
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Bank dla miłośników podróży z klasą, którzy nie lubią przepłacać