Chcemy kupić telewizor do domu. Ważne dla nas, jak duży on jest, to znaczy, czy zmieści się między firanką a regałem. Czy dowiemy się tego w sklepie? Nie! Wszystko, o czym nas informują, to przekątna ekranu w calach.
Zacznijmy od tego, dlaczego w calach? Po pierwsze, to jest nielegalne, bo w Polsce obowiązuje system miar SI, a tam cali nie ma. Czyli nikt nie musi wiedzieć, ile milimetrów ma cal. I na ogół nie wie. No, ale dobrze – cal ma 25,2 mm. Czy to coś komuś wyjaśniło? Nie. Ponieważ to nie jest ani wysokość, ani szerokość, tylko przekątna ekranu.
A czy ktoś z kupujących wie, jaki jest stosunek szerokości do wysokości ekranu? Nie. Sprzedawcy w markecie też tego nie wiedzą. Zresztą czy ktoś spotkał kiedyś w dużym markecie RTV jakiegoś sprzedawcę? Wątpię. Jest ich trzech na cały kraj i na ogół schowani za komputerem spisują dane do piątego pokolenia wstecz jakiegoś frajera, żeby mu potem do końca życia przesyłać śmieci reklamowe. Zresztą nie warto szukać sprzedawcy (sorry, konsultanta!), bo on i tak nic nie wie.
No, dobrze – stosunek szerokości do wysokości ekranu jest 16:9. Dało to komuś coś? Nie! Teraz kupujący, który chce wiedzieć, czy mu telewizor nie wejdzie za firankę, musi wykonać skomplikowane obliczenie trygonometryczne, a nie oszukujmy się, każde obliczenie trygonometryczne jest ponad nasze siły. A jeśli nawet mu coś wyjdzie – założę się, że błędnie – musi jeszcze wynik pomnożyć przez 25,2. Jakiś obłęd! To tak, jakby w Polsce na stacjach benzynowych sprzedawali paliwo w galonach, a cenę podawali w funtach. Egipskich.
Czy nie byłoby prościej, żeby do każdego pudła z telewizorem dokleić małą karteczkę „132 x 74cm"? Ile taka karteczka kosztowałaby z naklejeniem? Grosz. Ale zrobią tak? Nie! Chociaż zdajmy sobie sprawę, że na całym świecie – i u nas też – tych firm produkujących telewizory jest najwyżej dziesięć. Mają wielomiliardowe dochody, ale karteczki nie nakleją. A to znaczy, że za grosz nie liczą się z kupującym.