O jeden cal za daleko

Życie na ogół składa się z małych spraw, za którymi kryją się wielkie głupoty.

Publikacja: 27.01.2019 20:00

O jeden cal za daleko

Foto: 123RF

Chcemy kupić telewizor do domu. Ważne dla nas, jak duży on jest, to znaczy, czy zmieści się między firanką a regałem. Czy dowiemy się tego w sklepie? Nie! Wszystko, o czym nas informują, to przekątna ekranu w calach.

Zacznijmy od tego, dlaczego w calach? Po pierwsze, to jest nielegalne, bo w Polsce obowiązuje system miar SI, a tam cali nie ma. Czyli nikt nie musi wiedzieć, ile milimetrów ma cal. I na ogół nie wie. No, ale dobrze – cal ma 25,2 mm. Czy to coś komuś wyjaśniło? Nie. Ponieważ to nie jest ani wysokość, ani szerokość, tylko przekątna ekranu.

A czy ktoś z kupujących wie, jaki jest stosunek szerokości do wysokości ekranu? Nie. Sprzedawcy w markecie też tego nie wiedzą. Zresztą czy ktoś spotkał kiedyś w dużym markecie RTV jakiegoś sprzedawcę? Wątpię. Jest ich trzech na cały kraj i na ogół schowani za komputerem spisują dane do piątego pokolenia wstecz jakiegoś frajera, żeby mu potem do końca życia przesyłać śmieci reklamowe. Zresztą nie warto szukać sprzedawcy (sorry, konsultanta!), bo on i tak nic nie wie.

No, dobrze – stosunek szerokości do wysokości ekranu jest 16:9. Dało to komuś coś? Nie! Teraz kupujący, który chce wiedzieć, czy mu telewizor nie wejdzie za firankę, musi wykonać skomplikowane obliczenie trygonometryczne, a nie oszukujmy się, każde obliczenie trygonometryczne jest ponad nasze siły. A jeśli nawet mu coś wyjdzie – założę się, że błędnie – musi jeszcze wynik pomnożyć przez 25,2. Jakiś obłęd! To tak, jakby w Polsce na stacjach benzynowych sprzedawali paliwo w galonach, a cenę podawali w funtach. Egipskich.

Czy nie byłoby prościej, żeby do każdego pudła z telewizorem dokleić małą karteczkę „132 x 74cm"? Ile taka karteczka kosztowałaby z naklejeniem? Grosz. Ale zrobią tak? Nie! Chociaż zdajmy sobie sprawę, że na całym świecie – i u nas też – tych firm produkujących telewizory jest najwyżej dziesięć. Mają wielomiliardowe dochody, ale karteczki nie nakleją. A to znaczy, że za grosz nie liczą się z kupującym.

Ale ten obywatel chce mieć nowy telewizor mimo wszystko. Więc co robi? Bierze krawiecką miarkę, tak zwany centymetr, zabiera żonę do pomocy, idą do sklepu i obmierzają.

I o to chodzi! Tu jest bingo! Towar dotknięty uważa się za sprzedany. Po to zorganizował wyprawę ze sprzętem, nagimnastykował się kwadrans przy tym odbiorniku, żeby nie kupić? Kupić!

I tu go mają.

Opinie Ekonomiczne
Blackout, czyli co naprawdę się stało w Hiszpanii?
Opinie Ekonomiczne
Czy leci z nami pilot? Apel do premiera
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof A. Kowalczyk: Pytam kandydatów na prezydenta: które ustawy podpiszecie? Czas na konkrety
Opinie Ekonomiczne
Maciej Miłosz: Z pustego i generał nie naleje
Opinie Ekonomiczne
Polscy emeryci wracają do pracy
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku