Ich oferta jest prawdopodobnie najlepsza z finansowego punktu widzenia. A chodzi o niebagatelną kwotę około 5 mld zł, które mogą uratować (lub – w razie ich braku – pogrążyć) tegoroczne wpływy z prywatyzacji.
No właśnie, z prywatyzacji? Jakiej prywatyzacji, skoro polską państwową spółkę kupi koncern także kontrolowany przez rząd, tyle że francuski? Branża energetyczna ma jednak swoją specyfikę. Wśród największych europejskich koncernów trudno znaleźć takie, które nie są przez rządy kontrolowane lub państwo nie ma na nie znaczącego wpływu. W tej sytuacji decyzja resortu wydaje się racjonalna. Pytanie tylko, czy spośród inwestorów zainteresowanych Eneą to właśnie Francuzi dają największe gwarancje nie tylko zapewnienia stabilnego rozwoju spółki, ale i rynku energii w Polsce. A to powinno być czynnikiem decydującym.
Francuski państwowy gigant „prywatyzujący” polską spółkę przywodzi na myśl sytuację sprzed dziesięciu lat i kupno akcji Telekomunikacji Polskiej przez France Telecom. Tamta transakcja okazała się niezła dla spółki (choć konkurenci systematycznie odbierają jej klientów, nie można powiedzieć, że firma jest w złej kondycji) i budżetu (nikt już tak wiele za akcje TP nie zapłacił jak France Telecom), ale już zdecydowanie gorsza dla klientów i rynku, ponieważ zakonserwowała dominującą pozycję TP w branży. Porównanie jest jednak tyleż oczywiste, co powierzchowne, ponieważ pozycja rynkowa Enei jest na szczęście zupełnie inna niż TP.
Poznańska grupa jest trzecim graczem na polskim rynku energii, na którym karty rozdaje Polska Grupa Energetyczna szykowana na narodowego czempiona. Bez względu na to, czy PGE uda się przejąć Energę, wzmocnienie jej konkurentów jest racjonalnym rozwiązaniem. Zarówno z punktu widzenia rynku, jak i klientów. Tylko jak na tej prywatyzacyjnej łamigłówce wyjdzie budżet państwa?