Trochę jak z rodzicami i dzieckiem. Tyle że inwestorzy robią to skutecznie, szybko egzekwując swoje wymagania i karząc rząd za niesforność wyższymi stopami procentowymi. Są jak dobry ojciec. Niestety podatnicy są czasami jak słaba matka – coś tam krzyczy, ale dziecko i tak wie swoje.

Ta metafora jest wielce niedoskonała, ale proszę pozwolić mi ją kontynuować. Chciałbym przedstawić trzy kwestie, o które rynki finansowe w Polsce nigdy się nie dopomną, bo nie muszą. To dziedziny matki, a nie ojca. Inwestorzy chcą mieć do czynienia z wypłacalnym państwem, a w tej sprawie nasz rząd działa obecnie dość odpowiedzialnie. Są zaś owe kwestie dla gospodarki nie mniej kluczowe niż rosnący dług publiczny. Fakt, że mówi się o nich w dziennikach telewizyjnych stukrotnie mniej niż o długu, świadczy, że cierpimy w Polsce na syndrom złej matki.

Po pierwsze reforma sądownictwa. Jesteśmy krajem, gdzie łatwo zrobić kogoś w tak zwanego wała i nie ponieść za to większych konsekwencji. Na wyroki sądowe czeka się kilka lat, podobnie jak na ważne decyzje administracyjne. Jak w takich warunkach ma kwitnąć biznes, a gospodarka rosnąć w pełni swoich możliwości? Po drugie reforma szkolnictwa i nauki. Jesteśmy krajem ludzi bardzo inteligentnych, szczególnie w naukach ścisłych uczniowie i studenci osiągają w międzynarodowych rankingach doskonałe rezultaty, ale nie wykorzystujemy tego dla dobra całej gospodarki. Jeden z wybitnych polskich informatyków powiedział kiedyś na zamkniętym wykładzie: radzę swoim studentom, żeby wyjeżdżali robić doktorat za granicę. W takich warunkach nasz sukces gospodarczy ograniczy się do bycia montownią dla firm ze strefy euro. Po trzecie reforma regulacji i administracji. O tej kwestii akurat mówi się sporo, ale najczęściej na spotkaniach eksperckich. Eksperci zaś już dawno się znudzili, szary człowiek i tak nie wie, gdzie leży problem,

a rządy się nie przejmują. Problem zaś polega w uproszczeniu na tym, że koszty radzenia sobie z nawałem skomplikowanych i często sprzecznych regulacji w Polsce są równe kilku procentom PKB. Gdyby znieść połowę z nich, za dziesięć lat bylibyśmy bogatsi niż teraz nie o 40 proc., ale o 80 proc.

[i]Ignacy Morawski jest ekonomistą WestLB Polska[/i]