Ubiegły tydzień upłynął nam pod znakiem długiego weekendu i anomalii pogodowych, a na rynkach surowcowych – wahań o rzadko spotykanej skali. Przypomnę, że np. cena srebra spadła w ciągu tygodnia z prawie 50 dol. do poniżej 35 dol., zaliczając jednodniowe spadki nawet powyżej 12 proc. Ropa zaś jednego dnia staniała o 9 proc.
Skąd tak duże skoki cen surowców, które według niektórych analityków powinny rosnąć z powodu ograniczonej podaży?
Podaż może i jest ograniczona, ale i realny popyt też jest wrażliwy na ceny, a te są ustalane na rynku, gdzie – przy wydatnej pomocy Fedu w postaci programu QE2 – prym wiodą inwestorzy finansowi. Uważali oni, że surowce są najlepszym hedgem na inflację, więc kupując je, podnosili ich ceny, wywołując oczywiście inflację. Przypomnę jednak, że inflacja bazowa w krajach rozwiniętych cały czas utrzymywała się na niskich poziomach.
Inaczej sytuacja się przedstawia w krajach rozwijających się. Po pierwsze, surowce (żywność, paliwa) mają większy udział w koszykach inflacyjnych, a po drugie, gospodarki te nie odczuły kryzysu tak silnie jak gospodarki rozwinięte.