Rz: Bezpieczeństwo energetyczne ma być jednym z tematów rozpoczynającej się jutro wizyty prezydenta USA w Polsce. Czy zgadza się pan z opiniami, że rola surowców w polityce jest tak ważna jak armi, a „przykręcenie kurka" z ropą lub gazem – niebezpieczne?
Wspólnota Europejska w swoim pierwszym zamyśle powstała dla zażegnania konfliktów zarówno zbrojnych, jak i ekonomicznych. Udało się. Europa jednak ciągle się rozwija, jest ciałem politycznie coraz bardziej dojrzałym, dojrzali są też aktorzy polityczni. Wierzę w tę rosnącą dojrzałość, nie tylko Unii, ale i innych partnerów. Spory wokół zasobów mogą być i będą bardzo ostre, trudne, ale nie sądzę, by sprowadziły Europę i świat do czasów barbarzyństwa. Ale zagrożenie imperializmem energetycznym istnieje. To jest wyzwanie zarówno dla krajów Unii, jak i USA. Symboliczne jest to, że agenda rozmów z prezydentem Obamą obejmuje tak energetykę jądrową, gaz łupkowy, jak i nowoczesne technologie zbrojeniowe.
Czy nie sądzi pan, że każdy kraj UE dba o własne bezpieczeństwo energetyczne, nie oglądając się na sąsiada? Najlepszy przykład – jesienią zacznie działać gazociąg Nord Stream.
Nord Stream to efekt porozumienia sprzed ośmiu lat i takie działania nie mogą się powtórzyć. Mamy już trzeci pakiet energetyczny, a to duży krok w kierunku budowania wspólnego rynku energii i solidarnej koordynacji działań. Jeszcze raz powtarzam: w Unii narasta świadomość, że musimy mówić jednym głosem zarówno w stosunkach z partnerami zewnętrznymi, z producentami, jak krajami tranzytowymi. Musimy być w stanie połączyć nasz potencjał dostaw i dysponować wspólnymi rezerwami strategicznymi, i w razie potrzeby przystąpić do skoordynowanych zakupów.
Wspólny zakup gazu przez Unię jest nierealny, każda z firm ma własny kontrakt na import.