Jeżeli rząd zdecyduje się, aby zadłużenie w obcych walutach przeliczać na złote po średniorocznym kursie, dysproporcja wzrośnie o kolejne kilkanaście miliardów złotych. Dzięki temu rząd oddali perspektywę przekroczenia progów ostrożnościowych zapisanych w ustawie o finansach publicznych. Ale ceną będzie mniejsza wiarygodność.
Można się zżymać, że „spekulanci" wyprzedają złotego przed końcem roku, co prowadzi do nominalnego wzrostu państwowego długu. Można utrzymywać, że notowania polskiej waluty z grudnia nie odpowiadają „fundamentom gospodarki" i są wypadkową czarnych sił rynku. Tyle tylko, że kilkanaście lat temu, jeszcze przed powołaniem unii walutowej, kraje Unii Europejskiej zgodziły się na ujednolicenie metodologii liczenia państwowych zobowiązań. Przykład Grecji pokazuje, że publikowanie nierzetelnych danych prowadzi wręcz do katastrofy.
Metodologia w żargonie zwana ESA95 wyraźnie nakazuje, aby dług zagraniczny przeliczany był na walutę krajową po kursie z ostatniego dnia roboczego roku. W ten sam sposób swoje pasywa obliczają spółki. Dzięki temu inwestorzy uzyskują wiedzę o skali zobowiązań na koniec danego okresu. Zasady te leżą u podstaw rachunkowości o czym resort finansów, nadzorujący zawód biegłego rewidenta powinien chyba wiedzieć najlepiej.
Rząd może tworzyć lex specialis ułatwiające prowadzenie polityki fiskalnej. Ale rynki doceniały nas dotąd raczej za przezorność i zapisanie norm ostrożnościowych w konstytucji i ustawach.