Sieci, a już zwłaszcza zagraniczne, nie płacą podatków – to zdanie niemal jak mantrę powtarzają od wielu lat politycy z różnych opcji politycznych. PiS poszedł o krok dalej i chce nałożyć na firmy handlowe podatek obrotowy, aby wreszcie zmusić je do większych płatności na rzecz polskiego budżetu. Zdaniem autorów gotowego już projektu ustawy to właśnie te firmy najmocniej korzystają z efektów wzrostu gospodarczego, ale umiejętnie ukrywają zyski. W części na pewno tak jest, jednak sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana.
Ministerstwo Finansów, zasłaniając się tajemnicą, nie podaje wysokości podatku zapłaconego przez firmy handlowe od zysków za 2010 r. Ujawnia tylko, że dla 20 firm kwota ta wyniosła w sumie 607 mln zł. Przy obrotach przekraczających 120 mld zł faktycznie można by oczekiwać więcej. Niewiele osób jednak wie, że średnia rentowność firm handlowych w Polsce – niezależnie czy z przewagą kapitału polskiego czy zagranicznego – to jedynie 1 – 2 proc. Dodatkowo rok należy uznać za udany, jeśli tylko co piąta firma na rynku kończy go z wynikiem w okolicach zera lub stratami.
Nasz rynek rozwija się wciąż w szybkim tempie, nawet mimo obserwowanego spowolnienia. Wymaga to od firm wciąż nowych inwestycji, a budowa od podstaw jednego tylko sklepu wraz z zakupem działki liczona jest w dziesiątkach milionów złotych. Ich kondycji nie pomagają prowadzone w zasadzie bez przerwy wojny cenowe, a konkurencja jest naprawdę mordercza.
Polacy na zakupach wciąż głównie zwracają uwagę właśnie na to, ile za nie zapłacą. Jakość produktów, choć zyskuje na znaczeniu, ciągle jest mniej ważna, a cena jest wciąż priorytetem. To też jeden z powodów postrzegania dużych, zagranicznych sieci jako krwiopijców. Skoro chcą sprzedawać tanio, muszą mniej zapłacić dostawcy, dlatego dla wielu firm kontrakty wydające się na pierwszy rzut oka trampoliną do błyskawicznego rozwoju kończyły się złożeniem wniosku o ogłoszenie bankructwa. Sieci wciąż pobierają opłaty dodatkowe – za lepsze miejsce na półce, umieszczenie towaru w gazetce reklamowej czy wręcz wprowadzenie do oferty kolejnego produktu danego producenta, choć to formalnie zakazane. Jednak w danych Ministerstwa Finansów nie są uwzględnione podatki na rzecz władz lokalnych, np. od gruntów. Dla wielu gmin to poważny zastrzyk gotówki.