Dla firmy interes akcjonariusza (obecny i przyszły) powinien być pierwszoplanową sprawą.

W przypadku państwowych firm ta sprawa wygląda nieco inaczej niż w prywatnych. Państwo musi z jednej strony mieć strategiczne cele daleko wybiegające ponad najbliższy rok czy dwa, a z drugiej strony strony ma kłopoty z pozyskaniem dochodów do budżetu. Ten pierwszy cel, strategiczny, reprezentuje Minister Skarbu Państwa Mikołaj Budzanowski. Tym, który chce mieć pieniądze natychmiast, bez względu na długoterminowe cele państwa, jest minister Jacek Rostowski.

Trudno nie przyznać racji pierwszemu. Bilansowanie budżetu nie może polegać wyłącznie na podnoszeniu obciążeń. Jeżeli chcemy by firmy inwestowały nie można ich jednocześnie strzyc do gołej skóry. Nie może być tak, by rekord dywidend płaconych do skarbu państwa pada w tym samym roku w którym mówimy jednocześnie choćby o budowie elektrowni jądrowej czy wydobyciu gazu łupkowego. Chcemy też by państwowe firmy za ponad 100 mld złotych budowały nowe kopalnie, prowadziły zagraniczną ekspansję a banki podnosiły kapitały by zapewnić bezpieczeństwo depozytom. Tego wszystkiego nie da się zrobić za pożyczone pieniądze. A jeśli nie będziemy prowadzili tych inwestycji, to uzależnimy się od importu energii, gazu czy innych surowców. W normalnym państwie tego typu inwestycje byłyby prowadzone przez prywatne firmy „zachęcane" do tego „bodźcami ekonomicznymi". U nas nawet sprywatyzowane firmy traktujemy jak państwowe i przy ich pomocy (i ich kosztem) realizujemy schizofreniczne rozdwojenie jaźni rządowych decydentów.