Od lat głównym odbiorcą naszych towarów są kraje Unii Europejskiej. To sąsiedztwo stwarza wciąż wiele możliwości. Jednak znacznie szybciej rozwijające się kraje Ameryki Południowej czy Azji dają szansę na znacznie więcej.

Oczywiście wiąże się z tym odpowiednio większe ryzyko, jednak trudno liczyć na krociowe zyski i jednocześnie niczym niezmącony spokój. Jak widać, coraz więcej firm doszło do podobnych wniosków i śmiało wchodzi na nowe rynki.

Jednak coraz to nowe przykłady przedsiębiorców, którzy podejmują zagraniczne ryzyko i nawet odnoszą wielkie sukcesy, z wizerunkowego punktu widzenia dla Polski są mało istotne. Cóż z tego, że krajowa żywność, której eksport już w2011 r. przekroczył poziom15 mld euro, podbija rynki europejskie, skoro niewielu nabywców ma szansę dowiedzieć się, skąd te produkty pochodzą? Większość sklepów woli zamówić u naszych producentów partię towaru pod swoją marką, niż ryzykować.

Pamiętam zaskoczenie w sklepach w Tajpej na widok polskich czekolad, zajmujących najwięcej miejsca na półkach obok wyrobów szwajcarskich i japońskich. Jednak nikt z obsługi nie wiedział nawet, że taki kraj jak Polska istnieje. Słodycze sprzedają się nieźle, ale dla nabywców liczy się, że pochodzą z Europy i tyle. Podobnie z bursztynem, kupowanym coraz chętniej choćby w Chinach. Szansy na zmianę nie widać.