Otóż jak napisałem w artykule "Łupki mogą być przekleństwem" we wrześniu zeszłego roku firmy, które poszukują gazu łupkowego w Polsce, nie chcą się wypowiadać na temat wielkości zasobów, oprócz tego, co muszą obowiązkowo raportować. Po pierwsze, zawsze są to spekulacje, po drugie, jest to zdradzanie tajemnic własnej kuchni biznesowej. Niemniej na obecnym etapie w ich interesie leży, by istniało przekonanie, że polskie złoża gazu łupkowego są bardziej ryzykowne i niepewne ekonomicznie, niż wynika to z ich wewnętrznych ocen.
Takie przekonanie jest kapitałem na przyszłość. We wszelkich dyskusjach i kontaktach z rządem w przyszłości, jeżeli w grę będzie wchodziła podwyżka podatku lub innych danin na rzecz państwa od wydobytego surowca, będą miały mocny argument w ręku: "myśmy bardzo dużo ryzykowali, mogliśmy ponieść olbrzymie straty, zatem podwyżka jest podważaniem wiarygodności Polski jako kraju przyjaznego dla inwestorów". Natomiast w interesie państwa i podatników jest stworzenie przekonania, że firmy te wchodzą na prawie pewne złoża. Chodzi o to, aby rząd mógł naciskać na maksymalnie wysokie opłaty w przyszłości.
Na przykład minister Henryk Jezierski stwierdził: "Jeśli ktoś mnie pyta, ile mamy gazu łupkowego w Polsce, jako główny geolog kraju odpowiadam - zero. Dopóki nie zostaną przedstawione dokumentacje geologiczne, potwierdzone zasoby - nie ma takiego gazu w Polsce". W podobnym tonie wypowiedział się Paweł Poprawa z Państwowego Instytutu Geologicznego: "Komercyjna produkcja gazu łupkowego jest niemożliwa". A powinni twierdzić - oczywiście w granicach racjonalnej oceny np. amerykańskiej Agencji Informacji Energetycznej - że Polska jest gazowym eldorado.
W tę tradycję szkodliwych działań z punktu widzenia interesów państwa włączył się obecny rząd przez przeszacowanie w dół oceny zasobów gazu łupkowego na obecnym etapie. Bo jak wielkie te zasoby się okażą w rzeczywistości, czy będzie to 1, 5 czy więcej bilionów m sześc pokaże czas. Z jednej strony nie jest to istotne, bo ocena zasobów i tak czyni je atrakcyjne. Z drugiej jednak będzie to krytyczne w przyszłości przy uzasadnieniu decyzji o wysokości pobieranych podatków i danin od wydobywanego gazu. Im mniejsza ocena zasobów na obecnym wczesnym etapie poszukiwawczym, tym większe ryzyko, - w sensie oceny biznesowej - podejmują obecnie firmy i tym mniejsze daniny wobec nich będzie w stanie rząd uzasadnić w przyszłości. Takie kukułcze jajo wrzucone swoim następcom (i dla niektórych być może też kapitał na przyszłą karierę w prywatnych firmach poszukujących obecnie gazu łupkowego w Polsce).
A jak historia poszukiwań węglowodorów w wielu rejonach świata pokazuje szansa, że rzeczywiste zasoby gazu łupkowego w Polsce i tak okażą się wielokrotnie większe niż się je obecnie ocenia jest duża. Zatem jaki jest sens i powód szkodzić w sposób istotny interesom finansowym państwa na przyszłość zwłaszcza w czasie, gdy rząd szuka oszczędności na emerytach?