Innymi słowy, do świadomości większości obserwatorów nie dotarło jeszcze, że w wielu krajach to wyzwania stojące przed sektorem prywatnym, a nie publicznym stanowią poważniejszy problem. A przecież w wielu przypadkach – choćby w (nie)sławnej ostatnio Hiszpanii – mamy do czynienia właśnie z taką sytuacją. Z tego powodu na uwagę zasługuje ostatnia flagowa publikacja Międzynarodowego Funduszu Walutowego, która poświęca sporo uwagi temu, jak nadmierne zadłużenie gospodarstw domowych wpływa na przebieg „kryzysu". Pokazuje ona, że kraje, które doświadczyły najpierw znacznego przyrostu kredytów dla osób prywatnych, przechodzą następnie przez okres relatywnie większego wzrostu bezrobocia oraz głębszego i bardziej dotkliwego spadku aktywności gospodarczej. Jako „regułę kciuka" można przyjąć, że za przyrost długu w okresie poprzedzającym kryzys o dziesięć punktów procentowych w relacji do dochodu zazwyczaj należy zapłacić cenę w postaci spadku konsumpcji o ponad 2,5 proc. Okazuje się bowiem, że w obliczu spowolnienia lub recesji gospodarstwa domowe są zmuszone do stopniowej redukcji długu, co się odbywa kosztem wydatków konsumpcyjnych.

Wiele krajów w Europie jedzie na tym samym wózku, borykając się z konsekwencjami nadmiernego zadłużenia gospodarstw domowych lub innych sektorów. Właśnie dlatego nadzieje na dynamiczny wzrost Unii Europejskiej będą musiały poczekać na lepsze czasy. Wspomniane wyzwania nie są również zupełnie obce polskiej gospodarce. Z jednej strony, pomimo znacznego wzrostu w poprzednich latach, zadłużenie Polaków znajduje się wciąż na bezpieczniejszym poziomie niż w wielu gospodarkach UE. Z drugiej jednak – jesteśmy relatywnie ubożsi, a nasze możliwości obsługi tego zadłużenia są również niższe. Dlatego stopniowe wyhamowanie popytu konsumpcyjnego w ostatnich kwartałach nie jest wcale przypadkowe i dlatego też w kolejnych kwartałach presja konsumpcyjna pozostanie słaba.