Wiem, wiem, to nie pierwszy raz, ale tym razem nie ma mowy o pomyłce. Unia bankowa, bo o niej mowa, to cudowny eliksir na bolączki unii walutowej.
Jak inaczej, niż niepodważalną skutecznością tego pomysłu, tłumaczyć to, że dopiero co się pojawił, a już na wyprzódki zachwalają go wszyscy kluczowi aktorzy europejskiej sceny - z przewodniczącym KE, szefem EBC i prezydentem Francji włącznie - jak mantrę powtarzając, że to niezbędny i pilny krok ku wzmocnieniu strefy euro? I jak to możliwe, że coś tak nienamacalnego, niekonkretnego i zawiłego, jak zmiany regulacji finansowych, do których w gruncie rzeczy sprowadza się idea unii bankowej, budzą tak powszechny entuzjazm?
Ano dlatego, że zmiany regulacji są tylko przykrywką. Za przyjemną dla oka fasadą unii bankowej kryje się w rzeczywistości bardziej brzemienna w skutki unia fiskalna (transferowa). Teoretycznie unia bankowa miałaby sprowadzać się do poddania wszystkich unijnych kredytodawców kontroli jednej instytucji nadzorczej oraz utworzenia dla nich jednego systemu ubezpieczeń depozytów i jednego mechanizmu likwidacyjnego. W praktyce oznaczałaby, że za długi poszczególnych państw strefy euro solidarnie odpowiadają wszyscy członkowie.
Rzecz wydaje się dość oczywista. Wyobraźmy sobie, że kilka dużych banków popada w tarapaty, bo kupiły zbyt wiele obligacji zadłużonych państw eurolandu. W ramach unii bankowej otrzymałyby pomoc, dzięki czemu bankructwa uniknęłyby też rządy, których obligacje stały źródłem problemów.
Przypadek Hiszpanii, której prośba o unijną pomoc dla hiszpańskich banków jest niekiedy wskazywana jako pierwszy krok ku unii bankowej, jest nieco bardziej skomplikowany, ale w gruncie rzeczy podobny. Różnica polega na tym, że iberyjskie instytucje finansowe mają problemy nie dlatego, że za dużo pożyczały rządowi, ale dlatego, że udzieliły zbyt wielu kredytów budowlanych i hipotecznych, które okazały się nieściągalne, gdy bańka na rynku nieruchomości pękła. Ale, podobnie jak w hipotetycznym przykładzie, pomoc dla hiszpańskich banków będzie de facto pomocą dla Madrytu, który nie może sam posprzątać w swoim systemie finansowym, bo doprowadziłoby to – przy obecnych rentownościach jego obligacji – do eksplozji jego długu.