Chyba w lutym albo w marcu zgłaszałem pani , która była wówczas moją nową szefową, sprawę afery Libor jako temat do tekstu. Nie kupiła, a miesiąc później mnie zwolniła, bo nie pasowałem do koncepcji. OK. Być może miała rację. Jeden z problemów relacji mediów z gospodarką polega dziś na tym, że to co istotne, jest trudnosprzedawalne szerokiej publiczności, w przeciwieństwie do wynurzeń kulinarnych Magdy Gessler.
Mimo to spróbuję napisać kilka słów o Liborgate. Sprawa jest znana. Największe banki świata ustalały stopę Libor nie na warunkach rynkowych, lecz im odpowiadających. Barclays Bank , który jako pierwszy poszedł na współpracę ze śledczymi, dostał 0,5 mld dol. kar, a dymisję złożyli szef rady nadzorczej i prezes. Sprawa bąbelkowała od 2 lat, a wybuchła nieodwracalnie kilkanaście dni temu.
Skandal oczywiście dotyczy także polskich klientów banków krajowych i zagranicznych, którzy w różnych kontraktach mają wpisany Libor jako punkt odniesienia. Nie wiem czy tracili na tym, czy zyskiwali, ale rzecz jest niewątpliwie interesująca. Tytuł głównego komentarza redakcyjnego w najnowszym numerze „The Economist" brzmi „Banksters". Będą dymisje na całym świecie i procesy, to jasne.
Ale co mnie w tym ruszyło?
Dwie sprawy. Po pierwsze, co mają do powiedzenia polscy bankowcy. Otóż wklepałem w guglarkę – losowo dobierając nazwiska - Morawiecki Barclays. Cisza. Sikora Barclays - cisza. Jagiełło Barclays - cisza. Lovaglio - Barclays . Jak wyżej - cisza. Oczywiście mogłem coś przegapić, ale wygląda na to, że żaden z naszych prezesów banków nie uznał za stosowne wypowiedzieć się w sprawie prawdopodobnie największej afery finansowej ostatnich lat.