W największym uproszczeniu chodzi o rozstrzygnięcie, czy państwo powinno zabierać przedsiębiorcom pieniądze nawet wtedy, kiedy ich tak naprawdę nie zarobili, czy też jednak powinno poczekać ze ściągnięciem podatku, aż gotówka pojawi się w firmie. Chociaż odpowiedź wydaje się oczywista, to niezorientowanym przypomnę, że teraz VAT trzeba odprowadzić nawet wtedy, kiedy kontrahent za towar lub usługę nie zapłaci.

Wydaje się, że jeśli liderem koalicji rządzącej jest  partia odwołująca się do wartości liberalnych, wolnorynkowych i nieustannie deklarująca wspieranie przedsiębiorczości, to usunięcie takich problemów powinna mieć w swoim programie. Tymczasem po 5 latach rządów proponuje to jej słabszy partner,  który w dodatku napotyka na opór ministra z PO.

Problem polega na tym, że rząd tak naprawdę nie ma żadnego programu gospodarczego. Liderem w kwestiach ekonomicznych jest minister finansów, który dba przede wszystkim o to, żeby w perspektywie najbliższego roku jakoś spinały mu się planowane wydatki i dochody. To tak, jakby o rozwoju firmy decydował wyłącznie księgowy, a inni menedżerowie mieli się go słuchać.

Minister gospodarki, który powinien tworzyć programy i wytyczać kierunki rozwoju promujące np. najbardziej perspektywiczne branże, w rzeczywistości ma bardzo niewiele do powiedzenia. Świadczy o tym choćby to, że resortem kieruje reprezentant słabszego koalicjanta. Zresztą wygląda na to, że ta rola Waldemarowi Pawlakowi  dotychczas odpowiadała i doskonale się spełniał w licznych gierkach o obsadzanie swoimi ludźmi posad w spółkach i urzędach.  Jako obrońca przedsiębiorców uaktywnił się całkiem niedawno.

Taka ogólna ocena prowadzonej w Polsce polityki gospodarczej nie dotyczy jedynie obecnego rządu. Dyktatura księgowych była charakterystyczna dla wszystkich poprzednich gabinetów, ale niektóre z nich podejmowały jednak wysiłek w celu reformowania państwa.  No ale żeby to robić trzeba mieć jakiś program, a nie tylko zestaw haseł, zmienianych w zależności od tego, czego aktualnie oczekuje większość słuchaczy.