Wczoraj po pięciu latach przygotowań światło dzienne ujrzał kontrowersyjny projekt dyrektywy tytoniowej. Dokument próbuje połączyć ogień z wodą, czyli interesy koncernów tytoniowych i przeciwników palenia. Bruksela popierana przez środowiska antynikotynowe ma jeden cel: zmniejszyć liczbę palących.
Według jej szacunków w UE na choroby wywołane paleniem cierpi 13 mln osób, a rocznie wydatki na ich leczenie sięgają 25 mld euro. Unijni urzędnicy wierzą, że remedium na tę plagę będzie m.in. zakaz sprzedaży papierosów mentolowych i slimów. Zapomnieli jednak najwyraźniej, że po drugiej stronie barykady mają legalnie działającą branżę tytoniową, która zatrudnia dziesiątki tysięcy osób (w Polsce tylko w fabrykach papierosów pracuje ich niemal 6 tys.). Mogłoby się wydawać, że dopóki państwo czerpie korzyści z istnienia przemysłu tytoniowego, dopóty powinno dbać o jego interesy.
W nowej dyrektywie więcej jest jednak kijów niż marchewek. Na slimy oraz papierosy mentolowe i tzw. setki przypada niemal 40 proc. naszego rynku. To najwięcej w Europie, a mimo to polski rząd nie zajął jednoznacznego stanowiska w sprawie projektu dyrektywy, o którym jest głośno od dłuższego czasu. Milczy także opozycja. Tymczasem zakaz produkcji slimów i mentoli może oznaczać zwolnienia w fabrykach i bankructwa polskich plantatorów i sklepikarzy. Mniejsze mogą być także wpływy do budżetu. Rocznie z podatków akcyzowego i VAT od wyrobów tytoniowych Polska ma ponad 20 mld zł.Tyle wydamy w tym roku na budowę dróg krajowych i autostrad.
Czy jesteśmy gotowi na cięcia i zwolnienia w czasie, gdy coraz silniej daje znać o sobie kryzys gospodarczy? Mało przekonująco brzmiał wczoraj Tonio Borg, unijny komisarz ds. zdrowia i ochrony konsumentów, przekonując, że ci, którzy rzucą palenie, będą wydawać więcej na inne cele, co będzie miało pozytywne skutki dla gospodarek.