Planujemy przegląd systemu emerytalnego – zgodnie deklarują Władysław Kosiniak-Kamysz, minister pracy i polityki społecznej, oraz Ludwik Kotecki, radca generalny w Ministerstwie Finansów. Uwaga rządu skupia się wyłącznie na II filarze. Problem nie tkwi jednak tylko w funkcjonowaniu OFE, ale w chronicznej chorobie systemu funkcjonującego w Polsce. Jej wyleczenie jest jednak o wiele trudniejsze – zarówno politycznie, jak i społecznie – niż atak na znienawidzonych prezesów „pasących się" na naszej krwawicy. Dlatego rząd chce iść na skróty.

W Polsce funkcjonują obok siebie trzy systemy emerytalne. Powszechny, kojarzony z ZUS i OFE, rolniczy i tzw. służb mundurowych. O ile pierwszy jest jak permanentnie chory pacjent na kroplówce, z minimalną szansą na wyzdrowienie, o tyle KRUS i system dla policjantów oraz żołnierzy przypomina chorego w stanie katatonii. Łącznie cała ta konstrukcja jest na dłuższą metę – zwłaszcza wobec nadciągającej fali demograficznego tsunami – nie do utrzymania. Obecne rozwiązania bardziej przypominają zbieraninę różnych pomysłów, koncepcji, wyjątków i w większości nie są spójną strategią zapewnienia obywatelom bezpieczeństwa na starość, ale wypadkową gry różnych lobby. Nawet przy okazji podnoszenia wieku emerytalnego rząd wprowadził 5-letni okres przejściowy dla rolników, sędziów i prokuratorów. Pojawiły się też emerytury częściowe (czytaj: kolejne odstępstwa). Wcześniej dorobiliśmy się 7,5 tys. emerytów mundurowych, którzy nie mają... 39 lat, górników z średnią emeryturą na poziomie 3,5 tys. zł, świadczeń pomostowych, kompensacyjnych, niezliczonych przywilejów. Co czwarty Polak to emeryt lub rencista. To litania bez końca.

Cały ten system kompletnie się nie bilansuje. A docelowo powinno być tak, że z wpływających składek  finansuje się świadczenia. Dość przywołać najnowszy raport GUS, który wylicza, że w 2011 r. na świadczenia emertytalno-rentowe wydaliśmy astronomiczną kwotę 177,3 mld zł. W tym roku wyniesie ona ok. 200 mld zł, dla porównania budżet państwa ma wydać 335 mld zł. Mundurowi finansowani są wyłącznie z budżetu, KRUS niemal w całości, ZUS co roku potrzebuje kilkudziesięciomiliardowych dotacji.

Jeśli taka jest diagnoza, to przy okazji przeglądu naszego systemu emerytalnego nie powinniśmy się wyłącznie przyglądać OFE, ale rozpocząć rzetelną debatę na temat jego przyszłości. To jest jednak o wiele trudniejsze, bo wymaga naruszenia zakonserwowanych interesów, mocnych i dobrze reprezentowanych grup. Na przykład ustawa o świadczenia górników miała być gotowa do końca ubiegłego roku. Mija styczeń i wciąż nie ujrzała światła dziennego. Podobnie jest z reformą KRUS. Nie udało się nawet uporządkować, po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, kwestii opłacania przez rolników składek do NFZ. „Reforma" mundurówek objęła wyłącznie nowo wstępujących do służby.

Nasze problemy rozwiąże matematyka – przekonuje z przekąsem Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. A prof. Robert Gwiazdowski w książce „Emerytalna katastrofa" nie pozostawia złudzeń: już niedługo trzeba będzie obniżać świadczenia albo znów podnosić składki, co uderzy w rynek pracy. To wizja nie tyle pesymistyczna, co realna, gdy wciąż będziemy udawać, że da się to wszystko jakoś posklejać. Rząd powinien przejrzeć system nie tylko pod kątem funkcjonowania II filara, ale pomyśleć o realnej recepcie na nasze problemy. Na przykład powszechnym systemie minimum. Niewielka składka, niewielkie świadczenie w późnym wieku. Bez żadnych wyjątków i przywilejów.