Jednak trzeba odróżnić rywalizację o klienta od ostrej walki o wpływy z wykorzystywaniem nieuczciwych argumentów.

Wykrycie koniny w wołowych hamburgerach, które od polskiego dostawcy trafiły do brytyjskich sklepów to kolejny tego typu przykład. Oczywiście sytuacja jest naganna, ale tego typu przypadki są wykorzystywane do uderzenia we wszystkie polskie produkty. Skoro tańsze od innych, to przecież muszą być gorsze, a w konsekwencji niebezpieczne. To, że polskie firmy w ostatnich latach inwestowały w moce produkcyjne i teraz zbierają tego efekty już najwidoczniej konkurencji się nie mieści w głowie.

Podobnie było w Czechach, gdy w apogeum afery ze sprzedażą w tym kraju skażonego alkoholu tamtejsze tabloidy z lubością podchwyciły tzw. aferę solną. Krzyczały nagłówkami, że polska żywność zabija. Jednak od spożycia faktycznie zanieczyszczonej soli nikt dotychczas nie zmarł, a po spożyciu skażonego alkoholu zgonów akurat było sporo. Tamtejszym firmom nie podoba się, że Czesi wolą przyjechać do Polski na zakupy, bo żywność jest tu tańsza i lepsza. Podobne nagonki medialne co jakiś czas wybuchają na Litwie, w Rosji czy także w Niemczech.

Najsmutniejsze w tym jest, że reakcja polskich władz na kampanie, w których czarny PR czuć co najmniej na kilometr, jest co najmniej wstrzemięźliwa. Tymczasem przecież chodzi także o potencjalne zagrożenie, że klienci w tych krajach mogą faktycznie przestać kupować polskie produkty. W efekcie przełoży się to na problemy producentów, a dalej – na cięcia zatrudnienia, mniejsze wpływy do budżetu itd. Może czas tupnąć nogą?