Najnowsze europejskie dane są tylko ostatecznym potwierdzeniem, że ta e-rewolucja w polskim handlu trwa, i to w najlepsze. A nie ma lepszego czasu dla rozwijania biznesu w sieci niż dowolnie definiowany kryzys.
Nawet jeśli uznamy, że to tylko spowolnienie gospodarcze, normalna część cyklu koniunkturalnego, to i w tym okresie można wskazać tych, którzy zarabiają coraz więcej. Można też być pewnym, że konsumenci poszukują tańszych produktów, uważniej wydając każdą złotówkę. I to jest główne koło zamachowe handlu internetowego. Skądinąd patrząc na różnice w cenach tych samych produktów aż chce się powiedzieć, że część handlowców w tradycyjnych sklepach o kryzysie chyba jeszcze nie słyszała. Najlepiej o tym świadczą kilkudziesięcioprocentowe różnice w cenach tych samych produktów, które z reguły korzystniej można nabyć w sklepach internetowych. A przecież i jednym, i drugim opłaca się sprzedawać, skoro to wciąż robią.
Te kryzysowe doświadczenia mogą więc (i oby tak się stało) przyczynić się do jeszcze większej konkurencji w branży handlowej i redukcji cen w tradycyjnych sklepach, bo wiele z nich mogłoby zapewne ściąć nieco swoje marże. Zresztą coraz częściej można spotkać przykłady firm mających tradycyjny i internetowy kanał sprzedaży. Nietrudno zgadnąć, gdzie ceny są niższe.
Wśród sieciowych sprzedawców coraz częściej można też znaleźć takich, którzy pochodzą z mniejszych miejscowości bądź ulokowali się na przedmieściach większych miast. To oczywiście szansa na niższe koszty działalności i większą konkurencyjność.
A jeśli ktoś myślał, że z polską przedsiębiorczością nie jest dobrze, ma widoczny dowód, że jest inaczej. 10 tys. e-sklepów (a jak wskazują eksperci – zapewne więcej) i najszybciej rozwijający się rynek e-handlu w Europie muszą robić wrażenie. Kryzysowa lekcja przedsiębiorczości nie wychodzi Polsce najgorzej.