Sferia, spółka kojarzona dzisiaj z Zygmuntem Solorzem-Żakiem, ale o nie całkiem jasnym składzie właścicielskim, jako pierwsza poinformowała, że zmierza zaskarżyć wyniki przetargu na częstotliwości 1800 MHz, w wyniku którego skarb państwa ma zainkasować prawie 1 mld zł. Sferia protestuje, bo Sferia przegrała.
I to nie jest przejaw jakiegoś szczególnego pieniactwa, bo prawie na pewno protestować będzie także inny przegrany - Emitel, a nie wykluczone, że także Plus i Orange. Jedni z prawdziwej desperacji, bo naprawdę chcieli tych częstotliwości, inni rutynowo, bo niekorzystne decyzje się zaskarża. Po prostu.
To nie jest typowe tylko dla rynku telekomunikacyjnego. Wystarczy przyjrzeć się przetargom publicznym, którymi rządzi ta sama reguła. "No tak... ogłoszenie przetargu, przygotowanie ofert, decyzja, odwołania..." - taka litanię usłyszy się od każdego doświadczonego menedżera, który obsługuje sektor publiczny. Odwołania są niezbywalną częścią realizacji zamówień. Pewnie nie wszystkich. Na tyle licznych jednak, że aż trudno uwierzyć by tak często zamawiający popełniali wołające o pomstę do nieba błędy. Błąd jest zwykle jeden, ale podstawowy: zamawiający nie wybrał oferty odwołującego się.
Można zrozumieć, że rynek jest ciężki. Że walczy się do ostatniej kropli krwi, wytacza wszystkie działa: przed organami odwoławczymi, czy nawet sądem. Z drugiej strony znaczy to, że protest często gęsto wnosi się dla samej sztuki, a nie z powodu realnych błędów w przetargu. Z tego z kolei wynika, że podnoszono przez odwołujących się argumenty i żale - często gęsto - są dęte. Rutynowo dęte.