I tak w odstępie kilku dni dotarły do mnie cztery ważne, powiedziałbym nawet rewolucyjne informacje dotyczące przyszłości energetyki. Najpierw była to zdecydowana krytyka decyzji PGE o rezygnacji z rozbudowy Elektrowni Opole. Uznano, że nie jest to dobra decyzja dla polskiego sektora energetycznego. Z tego jasno wynika, że naszą przyszłość energetyczną powinniśmy budować na węglu. Zaraz potem PAP, powołując się na kompetentne źródła, poinformowała, że Polska dysponuje wielkimi złożami metanu, wynoszącymi 250 mld metrów sześc. I gdyby owe złoża wykorzystać, nie byłaby potrzebna rozbudowa energetyki opartej na innych źródłach.
Czujni, jak nie przymierzając ORMO w czasach słusznie minionych, byli także zwolennicy łupków. Postulowali przyśpieszenie akcji poszukiwawczej. Jak twierdzą, aby dojść do źródeł, których eksploatacja będzie w pełni opłacalna, trzeba „przeprowadzić setki odwiertów, a do kwietnia wykonano ich zaledwie 44". Bardzo przytomnie ripostowali miłośnicy energetyki jądrowej, tłumacząc, że budowa elektrowni atomowej będzie znacznie tańsza niż wywiercenie owych kilkuset dziur.
Mamy zatem cztery propozycje rozwoju naszej energetyki: węgiel, metan, łupki i atom. Są też cztery lobbies przekonujące, że to w ich projekt należy zainwestować, bo jest najtańszy. Oczywiste jest, że w pełny obiektywizm wyliczeń wielkości nakładów nie wierzę, bo wszystkie cztery warianty nie mogą być najtańsze. „Obiektywni" eksperci niewiele by tu pomogli, ponieważ każdy projekt dotyczy przyszłości i wiąże się z dużą niepewnością. Dlatego zgłaszam piątą propozycję. Nie tylko dlatego, że chodzi o inwestycje, na które nakłady znacznie przekraczają koszt zakupu poloneza. I to nawet tego wyprodukowanego 22 kwietnia 2002 roku.
W latach 2006–2012 zużycie energii elektrycznej w Polsce praktycznie się nie zmieniało (ściślej, zmniejszyło się ze 161,5 do 161,1 TWh). Nie można tego faktu tłumaczyć kryzysem, bo PKB w tym czasie wzrósł o 23 proc. Na dodatek w latach boomu 2007–2008, kiedy PKB powiększył się o ponad 12 proc., zapotrzebowanie na energię spadło o 4,5 proc. Malejącą energochłonność produkcji widać także w długim trzydziestoletnim okresie. Dzisiaj nasz PKB jest dwuipółkrotnie wyższy niż w 1992 roku, ale energii zużywamy tylko o 15 proc. więcej. Czyli do wytworzenia produkcji o wartości 1 zł potrzebujemy o połowę mniej energii. Oczywiście o bezpieczeństwo energetyczne należy się troszczyć. Sama racjonalizacja zużycia nie wystarczy, choć wszystkie nowe technologie i urządzenia są coraz mniej energochłonne. Potrzeba nam czegoś więcej niż tylko prostej reprodukcji mocy. Ze względów pozaekonomicznych niezbędna jest również dywersyfikacja źródeł zasilania. Nonsensem jest jednak popadanie w panikę i rozpoczynanie kapitałochłonnych oraz – co bardzo prawdopodobne – niepotrzebnych inwestycji. Lepiej niech sprawy biegną swoim torem. Eksplorerzy niech szukają łupków. Komu się opłaca, niech buduje ekologicznie czyste elektrownie węglowe. Rząd niech w spokoju przygotowuje projekt elektrowni atomowej. A kopalnie mogą zwiększyć wykorzystanie ulatniającego się metanu (na razie zagospodarowują zaledwie 30 proc.).
A co najważniejsze, przedsiębiorcy liczący każdy grosz powinni robić wszystko, aby zużywać jak najmniej energii, ograniczając w ten sposób koszty. Wtedy wszystkim lobbystom nawołującym do wielkich inwestycji spokojnie będziemy mogli powiedzieć: budujcie, ale za swoje.