PGE i Kompania Węglowa podpisały porozumienie w sprawie realizacji strategicznej inwestycji energetycznej. Żeby było jasne: KW, największa w Unii spółka w branży, nie będzie płacić za budowę bloków.

Dzięki długoterminowemu kontraktowi zagwarantuje dostawy węgla po określonej cenie, co z kolei jest dla PGE gwarantem inwestycji np. przy negocjowaniu jej finansowania. I generalnie wszystko pięknie ładnie, bo 1800 MW nowoczesnych mocy węglowych w kontekście obowiązku wyłączania przestarzałych to dobra wiadomość. „Jeden dostarcza paliwo, drugi przerabia je na energię elektryczną", mówi minister skarbu. I to ma sens – nie mam co do tego wątpliwości. Poza tym nie mam wątpliwości, jakie korzyści przyniesie to Śląskowi (nowe miejsca pracy) czy Kompanii (zapewnienie zbytu ok. 6 mln ton węgla rocznie; to jakieś 16 proc. rocznej produkcji węgla z 15 kopalń tej spółki!). Przy dzisiejszej średniej cenie tony (ta z umowy z PGE nie jest znana) to ok. 1,8 mld zł rocznych przychodów.

Kompania to jednoosobowa spółka Skarbu Państwa, więc tu zdziwienie jest mniejsze. Ale PGE, choć przez państwo kontrolowana, jest jednak spółką giełdową. Skoro firma powtarza, że przy dzisiejszych niskich cenach energii inwestycja nie jest opłacalna, to jak tłumaczyć nową determinację w tej sprawie? Oczywiście bezpieczeństwem energetycznym kraju – i ja się pod tym obiema rękami podpisuję. Pytanie tylko czy ta sprawa powinna zostać załatwiona w taki sposób. Inwestorzy mają podobne wątpliwości, bo kurs PGE tąpnął.