Jednym z przebojów tegorocznego festiwalu kreatywności w Cannes było wirtualne lustro do robienia makijażu. Siada się przed nim i nakłada na twarz kosmetyki, których w ogóle nie ma na skórze – widać je jednak w wirtualnym odbiciu. Na razie można tak „przymierzać" makijaż w ramach eksperymentu w brazylijskich salonach urody, ale kiedyś pewnie po prostu w domu. Tak jak ubrania, które już dzisiaj w niektórych serwisach internetowych można na siebie „włożyć", siadając przed kamerką w laptopie, dzięki technologii tzw. rozszerzonej rzeczywistości. A potem kupić w Internecie, nie wychodząc z domu. Wciąż są to rozwiązania wadliwe, bo rozmiaru idealnie nie skontrolują, więc większość klientów woli na razie tradycyjne przymierzalnie. W czasach Google Glass naprawienie tych niedociągnięć to już jednak zapewne tylko kwestia czasu.

Sprzedaż w sklepach z elektroniką także spada bardziej w tych istniejących fizycznie niż w internetowych, bo coraz częściej ludzie przyjeżdżają do salonu po to, żeby przyjrzeć się upatrzonemu modelowi i potem kupić go (taniej) w sieci. Książek i płyt przymierzać ani oglądać z bliska w większości przypadków nie trzeba, więc ich sprzedaż w postaci fizycznej w tradycyjnych sklepach spada, a cyfrowa – rośnie. Tak jest taniej, wygodniej, szybciej, a często inaczej się nie da (bardziej niszowych artykułów się tradycyjnym sklepom w magazynach nie opłaca przechowywać). Tak lubiane przez Polaków weekendowe wycieczki do centrów handlowych zapewne niedługo zupełnie zmienią charakter, gdy sklepy inne niż przydomowe spożywczaki przekształcą się w bardziej rozrywkowe niż sprzedażowe punkty porad i testów dla rozklikanych klientów.