O tym, że eksport polskiej żywności ciągle rośnie, niby wszyscy wiedzą, ale branża nie należy do ministerialnych pupilków. Niby leży w gestii resortów rolnictwa i gospodarki, ale jak przychodzi do konkretów, to urzędnikom wygodniej jest stwierdzić: to nie my.
Widać to po programach promocji polskiej żywności – trudno oprzeć się wrażeniu, że produkty dobiera do nich maszyna losująca, ponieważ logiki zbytniej w tym nie ma. W Polsce promowane są choćby mięsa najwyższej kategorii, których w zasadzie nie ma sklepach, bo większość trafia na eksport. Z drugiej strony trudno wskazać przykład sektora gospodarki, który mocniej zasługiwałby na uwagę i pomoc. Producenci żywności zatrudniają tysiące osób, surowiec do produkcji także w większości pochodzi z Polski. Same zalety, ale branża nie dość, że nie może liczyć na niczyje wsparcie, to jeszcze jest bardzo podzielona, co widać zwłaszcza w kryzysowych sytuacjach.
Gdy wybuchła afera z koniną w produktach rzekomo wołowych, od razu sytuację wykorzystali Czesi i Słowacy, a w tych krajach rozpętano istną nagonkę na polską żywność. Polscy oficjele sztywno powtarzali, że sprawę trzeba wyjaśnić, podczas gdy w Czechach nawet ministrowie oficjalnie mówili, że polska żywność jest szkodliwa dla zdrowia i życia. Ostatecznie okazało się, że producenci z wielu krajów mają na sumieniu takie dodatki jak końskie mięso, ale najwięcej było ich w Grecji oraz we Francji. Czy Czesi kogokolwiek przeprosili?
Dlatego pozostaje mieć nadzieję, że wspomniane resorty zaangażują się w przygotowanie strategii dla branży spożywczej. W końcu mogłyby pokazać, że doceniają firmy, które nawet zupełnie nieznane w kraju na rynkach eksportowych osiągają wielkie sukcesy.