Opublikowany 1 sierpnia 2013 r. raport firmy Euler-Hermes na temat upadłości firm pokazuje, że w liczbie upadłości (notabene – najwyższej od dekady) niechlubnym liderem pozostaje branża budowlana. To ta sama branża, która miała być beneficjentem ogromnych inwestycji związanych z modernizacją infrastruktury drogowej, hotelowej i miejskiej planowaną w związku z Euro 2012.
Według autorów raportu największe problemy mają firmy z południa Polski, gdzie „koncentrują się głównie problemy firm wyspecjalizowanych w budowie dróg i innych obiektów infrastruktury". Wniosek, choć przewrotny, nasuwa się tylko jeden: wygląda na to, że udało się znaleźć skuteczną metodę niszczenia całych sektorów gospodarki za pomocą inwestycji realizowanych ze środków publicznych.
Państwo unika jakiegokolwiek ryzyka
Z tego punktu widzenia zapowiedzi wielomiliardowych środków na inwestycje w „infostrukturę" naszego państwa zawarte w „Programie zintegrowanej informatyzacji państwa" muszą budzić mieszane uczucia.
Z jednej strony takie zapowiedzi cieszą firmy informatyczne jako podmioty, które pośrednio powinny być beneficjentami tych środków. Z drugiej strony pojawia się pytanie: czy w raportach na temat upadłości za parę lat do grona liderów dołączy sektor IT?
Nie jestem specjalistą od budownictwa, ale mam przeczucie, potwierdzane przez doniesienia pojawiające się w mediach, że najważniejszą przyczyną problemów firm budowlanych nie był brak kompetencji technicznych czy zdolności zarządzania, tylko praktyka planowania i nadzoru nad inwestycjami po stronie zamawiającego, jaka coraz częściej towarzyszy też inwestycjom informatycznym. W największym skrócie i uproszczeniu, jest to praktyka unikania jakiegokolwiek ryzyka przy podejmowaniu decyzji o wyborze dostawców oraz w procesie nadzoru nad przebiegiem inwestycji – szczególnie w procesie zarządzania zmianami w projekcie.